Nie są to proste sprawy, bo nigdzie na świecie nie udało się wyznaczyć granicy między prawem do prywatności gwiazd a prawem społeczeństwa do informacji. Pisze o tym prawniczka, specjalistka od ochrony dóbr osobistych.
Sprawa senatora Krzysztofa Piesiewicza jest dobrą ilustracją tego konfliktu wartości. Większość komentatorów zgadza się, że jako społeczeństwo, a także jako wyborcy, mamy prawo dowiedzieć się, że polityk padł ofiarą szantażu o charakterze obyczajowym. A także, że ciąży na nim podejrzenie zażywania narkotyków. Jednak publikacja w „Super Expressie” zdjęć wykonanych przez szantażystów (a na stronach internetowych tabloidu także filmów wideo), pokazujących senatora w jego mieszkaniu w sytuacjach dość intymnych, niemal powszechnie uznana została za zbyt daleko idące wkroczenie w prywatność.
W sensie informacyjnym zdjęcia nie wniosły zresztą wiele nowego. Były jedynie upokorzeniem samego zainteresowanego. Jednak redakcja każdego tabloidu wie, jaką wagę ma zdjęcie. Nawet nieostre, wykonane spod stołu czy telefonem komórkowym. To ono decyduje o emocjach czytelników. Zgodnie z chińskim przysłowiem, że jeden obraz wart jest tysiąca słów. Nic więc dziwnego, że większość konfliktów na linii prasa–celebryci dotyczy publikacji zdjęć.
Problem prywatności znanych osób pojawił się wraz z narodzinami fotografii prasowej. Paparazzi to wbrew pozorom nie jest wynalazek XX w. Choć określenie fotoreportera polującego z ukrycia na sławne osoby wzięło się od bohatera filmu Felliniego „Słodkie życie” z 1962 r., to jednak pionierzy tej profesji działali już w XIX w.
Pośmiertna sława
W tamtym czasie z przyczyn technicznych robienie zdjęć żywym bohaterom, bez ich wiedzy i zgody, było trudne.