Nie od dzisiaj wiadomo, że odpowiedź na pozornie niezobowiązujące pytanie: Cześć, co u ciebie słychać? – bardziej niż od naszego samopoczucia zależy od tego, kto pyta. Są sytuacje, w których wypada odpowiedzieć krótko: Dziękuję, w porządku; są też takie, w których warto ponarzekać – w końcu wiadomo – stara bieda. Subtelne podkreślanie swojego dobrego humoru i własnych osiągnięć staje się w Polsce coraz częstsze; w pewnych miejscach jest wręcz oczywiste. Chociaż autoprezentacja siebie jako osoby zawsze szczęśliwej – zadowolonej, dynamicznej, osiągającej sukcesy – jest u nas czymś nowym i trudnym.
Starsi pamiętają tradycyjne wychowanie, wedle którego młody mężczyzna prezentujący nadmierny entuzjazm wobec swoich planów i afiszujący się własnym dobrym samopoczuciem mógł zasłużyć na etykietkę niezbyt wiarygodnego. W końcu ostrożność i rozwaga, a nawet umiarkowany pesymizm dowodziły mądrości. Dobry przedsiębiorca miał być człowiekiem solidnym, trzeźwo liczącym się z życiem. Jeszcze gorzej sprawa się miała z podkreślaniem własnych dokonań. Groziła za to etykietka już nie tylko lekkoducha, ale i samochwały. Kogoś niestabilnego i niemiłego wobec innych.
Dziś podobne cechy określa się mianem: pewny siebie, przebojowy i dynamiczny. Dobry humor stał się podobnie obowiązkowy jak odpowiedni garnitur. Psychologowi wypada postawić pytanie o konsekwencje psychiczne takiego podejścia.
O szczęściu motywującym
Wiele spośród tych konsekwencji jest niewątpliwie pozytywnych. Na sąsiednich stronach piszemy, że życie w optymistycznie nastawionym środowisku, wśród ludzi, którzy podkreślają raczej sukcesy niż porażki, z pewnością może motywować.