Joanna Cieśla: – W 2010 r. będziemy obchodzić okrągłe rocznice Grudnia ’70 i Sierpnia ’80. Inteligentom nieraz wielka historia wplatała się w prywatne życie. Więc proponuję remanent w rocznicach rodziny Wujców. 1970 to był dobry rok?
Ludwika Wujec: – Dla mnie dobry. Wyszłam wtedy za Heńka – 2 kwietnia, w dniu moich urodzin, w czwartek. Wszystkie sobotnie terminy były pozajmowane, więc uznaliśmy, że jak dzień powszedni, to trzeba go uzasadnić.
Mąż pracował w Tewie, fabryce półprzewodników, pani w szkole. Jak się państwu żyło?
Nauczyciele zarabiali malutko, Heniek jako początkujący też niewiele – ale nie mieliśmy ogromnych potrzeb. Kupiłam kawalerkę po podziale majątku z moim pierwszym mężem – Markiem Tabinem, socjologiem i fizykiem. VIII piętro, niedaleko pętli przy ul. Woronicza. I tanie meble, tzw. Wyszków. Takie pudełka, proste, stawiało się jedne na drugich. Czasem z półeczkami za szkłem, czasem z drzwiczkami, szuflady też bywały. Z płyty paździerzowej z okleiną udającą mahoń.
Na wysoki połysk?
Mat, oczywiście. Wysoki połysk to był symbol dorobkiewiczostwa. Nowocześni intelektualiści, za których się uważaliśmy, w nic takiego nie szli. Była też szafa we wnęce, dwa materace Jogi na podłodze, w oknie zasłony z Cepelii. Poza tym aneks kuchenny, miniłazieneczka – i wszystko. Na ścianie nad materacami mieliśmy matę słomkową dla ochrony głów i dla elegancji. Kawalerka była szczytowa – gdy wróciliśmy z wakacji, to mata całkiem przegniła, bo były straszne ulewy i przez ściany tryskała woda.
Jak się ubierała intelektualistka?
Trochę kupowałam, jak wielu, w pawilonach na Chmielnej. Trochę szyła mi mama, zdarzało się coś z paczek.