Rozstania na ogół odbywają się w atmosferze wzajemnego zrozumienia. Trener przyjmuje do wiadomości, że cierpliwość prezesa po ostatnich porażkach się wyczerpała, prezes ustami rzecznika prasowego potwierdza, że wprawdzie inaczej się z trenerem umawiał, ale bezwład drużyny zmusił go do działań szybkich i radykalnych. – To piłkarze przegrywają mecze, ale przecież łatwiej utrącić jednego trenera niż dwudziestu paru zawodników – mówi Grzegorz Mielcarski, były piłkarz, dziś komentator futbolu.
W tym sezonie Ekstraklasy na trenerskiej giełdzie panuje ożywienie. Do połowy marca pracę straciło 14 szkoleniowców. Tylko 7 z 16 drużyn Ekstraklasy w dalszym ciągu ma tych samych ludzi u steru. Najszybciej karuzela kręci się w Odrze Wodzisław i Polonii Warszawa, gdzie trenerzy zmieniali się po cztery razy. To akurat kluby walczące o utrzymanie w lidze, ale w tych z góry tabeli też nie było spokojnie – seria porażek na początku rundy wiosennej kosztowała posady Macieja Skorżę w Wiśle Kraków i Jana Urbana w Legii Warszawa.
Powód zwolnienia najczęściej jest jeden – słabe wyniki. Każdy trener ma w umowie o pracę sformułowany cel, jaki stoi przed jego zespołem. Tym celem jest najczęściej konkretne miejsce na zakończenie sezonu, więc aż się prosi, by z oceną wstrzymać się do ostatniej kolejki. Ale gdy drużyna przegrywa, robi się nerwowo. Zadania z umowy, mimo że wciąż wykonalne, idą w niepamięć. Kibice gwiżdżą, piłkarze ani myślą brać odpowiedzialność na siebie, branżowi specjaliści nie przepuszczają okazji, by wytknąć trenerowi błędy. Stawia na nie tych piłkarzy, co trzeba, obiera niewłaściwą taktykę, popełniła błędy w czasie przygotowań, ma złych doradców.