Mama Patryka: nie może się podnieść. Leży w ubraniu, milczy, naciągnęła na głowę koc. Za oknem poranne słońce, sąsiad z bloku remontuje skuter, wyje silnik. Na stole dwie szklanki herbacianych fusów z nocy. Mama siedziała wujkowi na kolanach, Patryk miał iść się pobawić na dwór. Teraz chłopiec rozpędza się, wskakuje na łóżko, mama nic. Bije ją pięścią w plecy. Czeka, mama nic. Okłada ją, tłucze seriami, klnie, opada z sił, siedzi zgarbiony. Za oknem ryczy skuter. Patryk ma siedem lat, świeżą bliznę w kształcie siódemki na czole. Mówi, że skakał z chłopakami z pomostu, było za płytko. Wtedy przez kilka dni mama przytulała Patryka, a pogrzebacz gdzieś się zapodział.
Szpital dziecięcy: na oddziale ratunkowym młyn, dwieście przypadków na dobę. Grypa ciężkiego przebiegu, upojenie alkoholowe, dzieciak z wypadku, dzieciak po prochach. Obojętny, niedożywiony, pobity, zgwałcona. Przy dzieciach krzywdzonych lekarze powinni wypełniać niebieskie formularze, żeby był ślad w ewidencji, że pacjent przemocowy, a potem dowód dla sądu. A na ratunkowym wszystko biegiem, skowyczą karetki, ciągle przywożą zagrożone życia. Niebieski formularz układali psychologowie bez doświadczenia szpitalnego. Wystarczyłoby kilka dni pobiegać korytarzem oddziału ratunkowego, w tym młynie, między dziećmi wrzeszczącymi i ospałymi, między płaczem i awanturą rodziców, przeziębieniem, ambulatorium a stołem chirurgicznym.
Niebieski formularz ma cztery strony, nie ma na niego czasu i warunków. Zdaniem lekarzy procedury powinny być proste: karetka przywozi dziecko przemocowe, od razu uruchamia się szpitalna komórka złożona z ludzi wyspecjalizowanych w postępowaniu z takimi dziećmi. Rozmawiają z dzieckiem, badają, dzwonią po policję, zawiadamiają sąd rodzinny, który natychmiast startuje swoje procedury.