Martyna Bunda: – Ministerstwo Sprawiedliwości planuje zlikwidować sądy rodzinne.
Magdalena Arczewska: – Ci sędziowie, którzy orzekali do tej pory w sprawach rodzinnych, mają nadal się tym zajmować, ale zostaną zatrudnieni na etatach w wydziałach cywilnych. Argument jest taki, że na zlikwidowaniu osobnej struktury można zaoszczędzić trochę pieniędzy. Projekt już wyszedł z ministerstwa, teraz pracuje nad nim rząd. Moim zdaniem to będzie katastrofa.
Dlaczego? Twórcy reformy przekonują, że nie stanie się nic wielkiego. Specjalizować będą się nie wydziały, a ludzie.
Owszem, w wielu krajach, mimo braku specjalnych wydziałów, sądownictwo rodzinne działa bardzo przyzwoicie, bo są tam wyspecjalizowani sędziowie. Struktura sądownictwa jest sprawą drugorzędną. Ale boję się, że właśnie żegnamy się w Polsce z zamysłem reformy z lat 70., która była naprawdę wizjonerska. To wtedy zaczęto forsować przekonanie, że sprawami rodzinnymi powinni zajmować się specjaliści o kompetencjach dużo szerszych niż prawnicze. Zakładano, że z jedną rodziną powinien pracować jeden sędzia, który ją doskonale zna i nie da się na przykład nabrać matce alkoholiczce, która przed rozprawą o odebranie praw rodzicielskich nie wypije przez dwa dni, ładnie się ubierze i rozpłacze na sali sądowej. Taki sędzia będzie wiedział, że dziecko tej matki doczekuje w placówce do pełnoletności, tracąc szansę na adopcję. Pierwsi sędziowie sądów rodzinnych kończyli specjalnie dla nich stworzone studia w Akademii Pedagogiki Specjalnej, i byli to naprawdę wybitni fachowcy. Dziś mamy problemy z dopływem nowych kadr do zawodu, z prestiżem tej specjalności. I zaczynamy od likwidowania wydziałów, które sami sędziowie uważają za przydatne i potrzebne.