Społeczeństwo

Parada próżności

Studniówki bez dna

Rafał Mielnik / Agencja Gazeta
Piszemy o studniówkach już teraz, mniej więcej na sto dni przed wydarzeniem, bo może ktoś się jeszcze opamięta. Studniówkowa tradycja zaczyna zahaczać o szaleństwo.

Na perspektywę stycznia i lutego restauratorzy zacierają ręce. Rezerwację imprezy trzeba zaklepać rok wcześniej; teraz – jesienią – ostatni maruderzy mają nikłe szanse na znalezienie odpowiedniego miejsca.

Ignacy Krasicki w swojej XVIII-wiecznej satyrze „Świat zepsuty” dzisiaj nie musiałby skreślić ani jednego słowa, bo wszystkie, niestety, są aktualne. Z roku na rok nasilała się moda na organizowanie studniówek w drogich restauracjach. A i po wsiach zdarza się wynajmowanie sal w gigantycznych, modnych obecnie obiektach weselnych. Ze świecą szukać wielkomiejskiej szkoły, która organizuje studniówkę pod własnym dachem.

Koszt wstępu i występu

Obowiązuje zasada: kto pierwszy, ten lepszy. Komitety organizacyjne studniówek muszą wykazać się przebiegłością. Koszt wstępu, który pokrywają rodzice, waha się na przykład w Warszawie między 150 (absolutna rzadkość) a 300 zł i gwarantuje szwedzki bufet z rozlicznymi i finezyjnymi zakąskami na zimno, kilkoma daniami na gorąco, nie mniej obfitymi deserami i napojami. Do tego zespół muzyczny albo wodzirej, albo jedno i drugie. I parkiet. Z parkietami bywa różnie. Najczęściej, po wypełnieniu sali balowej okazałymi stołami biesiadnymi, zostaje mało miejsca na całonocne pląsy czy odtańczenie tradycyjnego poloneza.

Nierzadko studniówkowicze zapraszają osoby towarzyszące, dla których koszt wstępu na bal jest o jakieś 20–50 zł wyższy niż dla ucznia szkoły. Upowszechnia się obyczaj, że opłatę za partnera córki pokrywają jej rodzice. Jedni uważają ten proceder za oczywisty – dlaczego młody mężczyzna miałby płacić za nie swoją uroczystość? Drudzy łapią się za głowę na ten nieelegancki, by nie powiedzieć niedżentelmeński, gest. Tych drugich jest mniej.

Do studniówki trzeba się odpowiednio przygotować; odpowiednio to znaczy co najmniej jak do polskiego ślubu. Przeciętna uczennica przygotowania rozpoczyna fachową depilacją rąk, pach, nóg (200 zł; wszystkie ceny będziemy podawać w przybliżeniu), kilkoma wizytami w solarium (70 zł), by na balu można było odkryć ciało z może niezdrową, ale piękną opalenizną. Następnie, w wyniku licznych wizyt w sklepach, 19-latka zakupuje kreację. Suknia (bo nie sukienka) studniówkowa kosztuje mniej więcej 300 zł. Ale do sukni trzeba jeszcze dokupić pantofle, oczywiście na bardzo wysokim obcasie (180 zł), rajstopy – koniecznie dwie pary, na ewentualną okoliczność oczek i zaciągnięć (10 zł za parę), nową bieliznę – bo przecież na bal w codziennej iść nie wypada (50 zł stanik, 30 zł majtki), czerwoną – wiadomo, jakiego pochodzenia! – podwiązkę (20 zł – podobno na szczęście), torebkę (100 zł), dodatki: pasek (30 zł), szal (25 zł), kolczyki (10 zł), może też bransoletkę (30 zł) czy naszyjnik lub korale (60 zł; o ile wszystkie te precjoza nie są pozłacane). No i jeszcze jakieś wyjściowe nakrycie wierzchnie – na przykład ciepły płaszcz (250 zł), bo przecież trudno nałożyć na suknię balową codzienną kurtkę zimową z kapturem albo kusy płaszczyk wiosenny.

W dniu studniówki przed południem maturzystki odwiedzają salon kosmetyczny. Jeśli nie decydują się na pełny zabieg oczyszczająco-regenerujący (100 zł), poddają się profesjonalnemu makijażowi (50 zł), manikiurowi (30 zł) i pedikiurowi (70 zł), po czym udają się do fryzjera po wymyślną fryzurę (60 zł), często połączoną z wyprostowaniem lub skręceniem włosów (200 zł), nierzadko też ze zmianą koloru (100 zł).

Rodzice 19-letniego młodzieńca mają szansę wydać mniej, ale też muszą się liczyć z zakupem: garnituru (230 zł), pantofli (200 zł), skarpetek (10 zł), slipów (20 zł), koszuli (80 zł), krawata (40 zł), często także płaszcza zimowego (250 zł), a zwykle trzeba również zapłacić za fryzjera (40 zł) i nie tylko; chodzą słuchy, że męskie solarium i wizyta u kosmetyczki stają się z roku na rok modniejsze, a więc obowiązkowe. Do tego często dochodzi cena biletu za dziewczynę syna.

Nie zawsze uczniowie życzą sobie, by podwozili ich do restauracji rodzice; korzystają więc z taksówki (20 zł) – jeśli nie w tę, to w powrotną drogę, czyli nad ranem z imprezy do domu (20 zł albo i drożej, zgodnie z taryfą niedzielną, bo studniówki zwykle odbywają się w soboty).

Od kilku lat rozpowszechnia się zwyczaj wynajmowania przez studniówkowiczów pokoi w hotelach, w których studniówki się odbywają. Cena takiego pokoju wynosi około 150 zł, za którą to sumę uczniowie polskich szkół średnich miło spędzają czas we własnym gronie, zwykle od 2.00 w nocy do 10.00 rano.

W sumie dzisiejsi wielkomiejscy rodzice 19-letniej panienki wydają na studniówkę swojej córki około 2–2,5 tys. zł (plus ewentualnie 200 zł za towarzysza córki), a rodzice syna – około 1000 zł (plus ewentualnie 200 zł za towarzyszkę syna). Jedni uważają to za swój obowiązek, inni płacą z przyjemnością, jeszcze inni płacąc przeklinają, na czym świat stoi. Zdarzają się nieliczni, których stać, ale się buntują na wyrzucanie pieniędzy w błoto. Pozostałych zwyczajnie nie stać. Dzieci tych zbuntowanych i tych niezamożnych często rezygnują z imprezy, twierdząc, że nie będą wystawiać się na pośmiewisko wyglądając jak Kopciuszek.

 

 

O gustach się nie dyskutuje

Młodość wbita w przekonanie (tu ukłony dla dorosłych), że to, co młode, jest piękne, publicznie eksponuje swoje wdzięki z niebywałą śmiałością, by nie powiedzieć – z samozachwytem. Bal maturzystów przybiera formę parady golizny. Obcisłości eksponują pośladki, wycięcia i rozcięcia odkrywają brzuchy, ramiona, plecy, biusty, uda i co tam jeszcze ukryte. Do tego szpilki typu szczudła skutecznie deformują naturalne sylwetki młodych panienek (chodzenie na szpilkach to prawdziwa sztuka), a fryzury à la koki, loki i wyskoki stawiają kropkę nad „i” tego barokowego teatru. To, co w młodziutkich dziewczętach rzeczywiście najpiękniejsze, czyli nieskalane trudami życia twarze i spojrzenia, panienki pokrywają grubą warstwą pudru, tuszami, szminkami, make-upami, by na balu swojego życia wystąpić niemal w karnawałowych weneckich maskach o przedłużonych sztucznych rzęsach, przaśnych rumieńcach, z wyzywającym obrysem ust.

 

I tak upozowane na swoje niepodobieństwo młódki wychodzą na scenę ku aplauzowi tłumnie zebranej publiczności. W dumie bijącej z rozpromienionych oczu rodziców, w komplementach i oczarowaniach licznych nauczycieli, odmienione nie do poznania uczennice szkół średnich zażywają rozkoszy spełnienia. Brawa, brawa i jeszcze raz brawa. Na szczęście, jeśliby dobrze ucho przyłożyć, wśród braw tu i tam daje się jeszcze słyszeć już tylko szeptane pytanie: dlaczego one wyglądają tak brzydko?

Gdy zapytać ojców i matki ledwie co pełnoletnich uczennic i uczniów, z jakiego powodu z radością aprobują to targowisko próżności, słyszy się odpowiedź, że przecież ich dzieciom sprawia to tak wielką przyjemność i że to taka jedyna chwila w życiu.

Gdyby jeszcze rzecz była w tym, że rodzice zapomnieli powiedzieć dzieciom, iż nie najlepiej świadczy o człowieku to, że przepych sprawia mu przyjemność. Ale rodzice nie zapomnieli. Wcale tak nie uważają... Ci sami studniówkowicze przyznają, że bardzo podoba im się filmowy musical „Hair”, a więc postawa buntu przeciw mieszczańskiej kulturze materialnej. Tym samym nie tylko Jezusowy przykład skromności i pokory idzie w naszym polskim, katolickim społeczeństwie w las, ale przede wszystkim dawno już znalazła się tam cnota prawdy.

Pedagodzy reagują na studniówkowy proceder różnie. Wielu się podoba, a nawet wtórują balowej oprawie dostosowaniem własnego wyglądu i komplementowaniem odświętnych wychowanków. Wielu, którzy nie przechowują w szafie wystawnych sukni czy garniturów, ma problem. Jeśli wychodzą z założenia, że nie można sprawić przykrego zawodu swoją nieobecnością, na studniówkach pojawiają się w dyżurnym garniturze ślubnym, czarnych swetrach, imieninowych garsonkach. Inni demonstrują swoją dezaprobatę tradycyjną nieobecnością na balach tego rodzaju. Są i tacy, którzy w studniówkach uczestniczą z wychowawczego obowiązku, ale wstydzą się okoliczności, w które zostali wpisani.

Doświadczenie pedagogiczne przekonuje, że młodzież nie domyśli się sama – albo domyśli się źle – przyczyn obecności lub nieobecności nauczycieli na studniówce. Nic nie stoi na przeszkodzie, by młodzieży wyłożyć te przyczyny czarno na białym. Jedni i tak swoje wiedzą, drudzy może przejrzą na oczy. Studniówka jest doskonałą okolicznością, by porozmawiać o niepokojącym, a żałosnym zjawisku współczesnego czczenia złotego cielca.

Co robić, żeby się nie narobić

Kiedy studniówki odbywały się w szkołach, nauczyciele – a szczególnie wychowawcy klas maturalnych – narzekali na ręce pełne nadgodzinowej roboty. Udekorowanie wielkiej sali gimnastycznej, korytarzy, ustawienie stolików, zorganizowanie oprawy muzycznej. Uczniowie niby mieli to wszystko robić sami, ale wiadomo, trzeba pokierować, przypilnować, wspomóc. Przygotowania trwały godzinami i dniami, w dodatku kosztem lekcji. Nieliczni rzecznicy studniówek w szkołach podkreślają, że wspólne przygotowania do balu mają przede wszystkim walor wychowawczy. Ale wiadomo, że nie wszyscy maturzyści uczestniczyli w zbiorowych przygotowaniach, jedni się napracowali, drudzy przyszli na gotowe; jak w życiu. Przygotowanie szkoły do balu to rzeczywiście pracochłonne zadanie i trudno, by dla wychowawców było karą – bo niby za co?

A jednak jedyny ratunek dla cnoty umiaru w powrocie studniówek do szkół. Wystarczy raz a skutecznie kupić (na to warto wydać pieniądze rodziców) kilkadziesiąt metrów tkaniny, by udekorować centralną ścianę sali gimnastycznej, oraz wypożyczyć reflektory. Wystarczy wyróżnić rolą wodzireja czy didżeja ucznia klasy młodszej. Wystarczy zamówić skromny kanapkowy catering na klimatycznie podświetlone korytarze szkoły. I uprzedzić młodzież, by ubrała się na wielkiego poloneza skromnie, bo na żadnym innym balu w swoim życiu nie będzie już miała okazji wystąpić w takiej, właśnie szkolnej, oprawie.

Wszystko zależy jedynie od zdrowego rozsądku organizatorów. Organizatorami studniówek w dużych polskich miastach są przedstawiciele rodziców. Ale i szkoła ma tu coś do powiedzenia. Na opamiętanie się nigdy nie jest za późno.

 

Autorka jest wieloletnią nauczycielką języka polskiego w jednym z warszawskich liceów ogólnokształcących.

Polityka 44.2010 (2780) z dnia 30.10.2010; Kraj; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "Parada próżności"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną