Proszę państwa, jesteśmy w warszawskiej klinice InviMed. Od 2002 r. poczęło się tu ok. 3 tys. dzieci, liczba w dużym przybliżeniu. W Polsce nie ma, jak w Anglii, Francji czy Szwecji, narodowego spisu dzieci z in vitro, który odbywa się co roku. W Polsce mamy 2 mln niepłodnych par i 37 klinik. Dokonują rocznie ok. 8 tys. zapłodnień.
Widzą państwo, że na szklanych stolikach w holu leży dużo rozrzuconych gazet? Żeby uniknąć rozmów kolejkowych, pacjenci wolą pozorować czytanie. Czy zauważyli państwo zdjęcia niemowląt na ścianach? Przysyłają je rodzice. Niemowlaki są trudne do rozpoznania. Na fali ostatnich sporów publicznych przestali chwalić się fotografiami – że dzieci ładnie rosną.
To gabinet dr. Tomasza Rokickiego.
Najpierw odbywają się tu życiowe rozmowy. Nie, od par nie wymaga się dokumentów potwierdzających zawarcie małżeństwa. Dawca męski podpisuje umowę, że po ewentualnym urodzeniu będzie dbał o dziecko. Wedle prawa polskiego, żeby zostać ojcem, trzeba obcować z matką lub być jej mężem. Trudność polega na tym, że przy in vitro nie ma obcowania. To dokument ważny w przypadku par konkubenckich, żeby na wypadek rozejścia się matka miała prawo do alimentów.
Te wchodzące co kilka minut pacjentki, które nie mają już żadnych pytań do doktora, weszły w cykl in vitro. Stymulowane hormonalnie przychodzą co kilka dni na monitoring. Czekanie na uwolnienie komórki jajowej trwa od tygodnia do 14 dni. Pacjentki wolą tzw. dłuższy protokół, czyli dłuższy okres stymulacji (samodzielnie robione zastrzyki w brzuch), bo chcą mieć jak najwięcej komórek jajowych. Protokół krótki, proszę państwa, przeważa w krajach objętych refundacją in vitro, gdyż tam kobiety w razie niepowodzenia mogą bezpłatnie ponowić cykl.