Prawdopodobnie agentów jest zresztą więcej, gdyż, jak zapewnia szef ABW, do liczby tej należy dodać osoby pracujące na rzecz obcych służb bez przykrycia dyplomatycznego.
Fakt, że Polska jest dziś krajem atrakcyjnym do uprawiania szpiegostwa, musi cieszyć. Przez lata pozostawaliśmy nieco na uboczu głównych szlaków szpiegowskich. Powodem było m.in. słabe zaopatrzenie sklepów, fatalny stan dróg, brak lotnisk, a także ograniczona liczba miejsc w hotelach o odpowiednim standardzie. Mało było także eleganckich restauracji, w których w kulturalnych warunkach można by nawiązać kontakt operacyjny. Kontakty te z konieczności nawiązywano w parkach, bramach i na klatkach schodowych, a tajne informacje – niekiedy sporej wagi państwowej – ukrywało się pod polnymi kamieniami lub w dziuplach drzew.
Dużym problemem była polska gościnność, która zamiast ułatwiać szpiegowską robotę, utrudniała ją. Obcy agenci wiedzieli, że zgodnie z polską tradycją ten, kto nie pije – szpieguje, dlatego w obawie przed zdemaskowaniem nie mogli odmówić proponowanego im poczęstunku. Efekt był taki, że po ugoszczeniu nie byli już zdolni do szpiegowania, w niektórych przypadkach nie potrafili nawet wyszpiegować miejsca swojego zamieszkania.
Sytuacja ta urągała podstawowym zasadom higieny pracy i sprawiała, że szpiegowanie w naszym kraju nie należało do przyjemności. Trudno się dziwić, że akredytowani w Polsce dyplomaci zamiast szpiegować, woleli siedzieć w wygodnych ambasadach, gdzie mieli zapewnione odpowiednie warunki życia. Wielu dyplomatów wolało szpiegować w miejscach bardziej przyjaznych do szpiegowania, zaś ci, którzy musieli zostać u nas, mieli kiepskie wyniki, co sprawiało, że w świecie szpiegowskim utrwalała się krzywdząca Polskę opinia, iż jest to kraj, w którym nie ma niczego ciekawego do wyszpiegowania.