wideo
Ostatni seans w kinie Kosmos - wideo, Filip Springer
Poza nazwą nic ich nie łączy, nie były siecią, daleko im było do multipleksów, w jakich dziś ogląda się kinowe hity. Według wszelkiego prawdopodobieństwa istniało 12 takich obiektów. Przynajmniej po tylu zostały jakiekolwiek ślady lub wspomnienia. To mogłoby oznaczać, że nazwa Kosmos była najczęściej wykorzystywaną nazwą kina. Trzeba by jednak policzyć Polonie, Rialta, Bałtyki, Muzy i Gwiazdy.
Były oknem na piękniejszy świat dla milionów Polaków. Świat równie niedostępny jak kosmiczne przestworza. Powiedzenie „pójść do Kosmosu” nabierało więc często niemal dosłownego znaczenia.
Cięcie. Muzyka.
Scena 1 – Poznań.
Pusta sala z bladoróżowymi kolumnami i sceną przysłoniętą ciężką, przykurzoną kotarą. Pod sufitem podwieszona dyskotekowa kula, z ozdobnych, kryształowych żyrandoli zwisają strzępki serpentyn. W rogu sali zapomniana bożonarodzeniowa choinka. Przez wysokie boczne okna wpada blade zimowe światło. Cisza.
Do sali wbiegają dwie kilkuletnie dziewczynki w białych spódniczkach. Przez chwilę dokazują na środku, bawią się w berka, potem wspinają się na scenę i siadają na niewielkich schodkach. (Można by powiedzieć, że twarzami do widowni, ale widowni już od dawna tu nie ma, parkiet jest pusty i zniszczony).
Kolejne ujęcie: doktor Cezary Beker, rzecznik prasowy Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, w swoim gabinecie. Wyprostowany, skupiony. Rozkłada bezradnie ręce. Uśmiecha się: – Pytałem nawet w naszym uczelnianym archiwum, nikt nic nie wie na temat tego kina. Wiemy tylko, że było. Pod koniec lat 80. zostało zamknięte. Teraz swoje próby ma tam nasz zespół Pieśni i Tańca Łany i jego dziecięca wersja Łaniki. Cały budynek jest jednym z naszych akademików.
Kino powstało w pierwszej połowie lat 60. na poznańskim Osiedlu Studenckim im. 12 kwietnia. Nazwa osiedla miała upamiętnić datę pierwszego lotu człowieka w kosmos. Informuje o tym tablica umieszczona na jednym z budynków. Gdy nieco później powstało tu kino, nazwa Kosmos wydawała się więc najbardziej odpowiednia.
Scena 2 – nadal Poznań.
Mieszkanie państwa Kalinowskich w centrum Poznania. Zimno. Kalinowscy w grubych swetrach. Siedzą przy okrągłym stoliku nakrytym białym obrusem. Na stoliku szklanka z herbatą i trzy zeszyty:
Bogdan Kalinowski: – Zapisujemy wszystkie filmy, jakie udało nam się w życiu obejrzeć. Do tej pory zebrało się ich 11 178. To najwięcej filmów, jakie kiedykolwiek i ktokolwiek obejrzał w Polsce. Tylko w ubiegłym roku udało nam się obejrzeć 559 filmów, co daje wynik 1,531 filmu na dobę. Niestety nie udało się nam pobić rekordu z 2009 r., kiedy to obejrzeliśmy 562 filmy. To wszystko przez srogą zimę. Gdy lód na chodnikach, strach z domu wychodzić.
Nie oglądają codziennie, choć tak byłoby najlepiej; gdy wybierają się już do kina, oglądają za jednym zamachem trzy, a nawet cztery filmy. W telewizji nie oglądają, to się nie godzi. Zresztą, i tak nie mają telewizora. Wstęp do wszystkich kin w Poznaniu mają bezpłatny, doceniono tutaj ich wieloletni trud. Bo obejrzenie tylu filmów, proszę państwa, to wcale nie jest prosta sprawa.
Maria Makowska-Kalinowska: – Według naszych wykazów w poznańskim Kosmosie byliśmy dwukrotnie. Pierwszy raz był w 1974 r., poszliśmy wtedy na film rosyjski „Lautarzy” w reżyserii Emila Loteanu. To jest film numer 1933 w naszym wykazie. Pamiętam tę projekcję dość dobrze, gdyż w czasie jej trwania nastąpiło wyłączenie prądu. Poinformowano nas wtedy, że prąd zostanie włączony za trzy godziny, i poproszono, abyśmy wrócili następnego dnia, co też uczyniliśmy.
Bogdan Kalinowski: – Po raz drugi do Kosmosu poszliśmy w roku 1977, film numer 2499, „Tabor wędruje do nieba” tego samego reżysera. Wyłączenia prądu nie było.
Maria Makowska-Kalinowska: – O ostatni seans w kinie Kosmos proszę nie pytać. Z pewnością na nim nie byliśmy. Na śmierć kina się nie chodzi.
Scena 3 – Mława.
Magdalena Rutkowska, dyrektor Miejskiego Domu Kultury w Mławie, w swoim gabinecie: – Nazwa Kosmos ma związek z przestrzenią i wielkością sali. Tak myślę. Mamy tu wzloty i upadki. Uzależnione jest to od atrakcyjności repertuaru, bo przecież nie można grać samych hitów dla młodzieży. Trzeba pamiętać o miłośnikach kina ambitnego, o koneserach gatunków filmowych, dlatego nasz repertuar jest różnorodny. Gramy zarówno nowości, jak i nieco starsze filmy. Kino ma ekran Matt White i system Dolby Suround. Dwa lata temu zostały wymienione fotele ze starych 35-letnich na nowsze 15-letnie. To jedyne kino w Mławie. Bardzo potrzebne. Przy projekcjach filmowych cieszących się dużą popularnością sala pęka w szwach.
Scena 4 – Katowice.
Mieszkanie Juranda Jareckiego, architekta, autora kina Kosmos w Katowicach. Siedzi przy stole zasłanym rysunkami i szkicami. Mówi spokojnie: – To kino, które ja wtedy wymyśliłem, już nie istnieje. A o przebudowie szkoda gadać. Modernistyczna bryła została zniszczona. I tyle na ten temat.
Sala projekcyjna katowickiego Kosmosu. Przestronna, czysta, z wygodnymi fotelami i podświetlaną diodowo podłogą. W jednym z foteli rozparty Maciej Pirga, kinooperator: – Praca ciekawa, zawsze się coś dzieje. Czasami nie wiadomo, w co ręce włożyć. Trafiłem tu przez przypadek na początku lat 90., skończyłem wojsko, szukałem pracy, w Kosmosie kogoś potrzebowali, to się zatrudniłem i tak już zostało. Potem przyszła wieść o przebudowie i wszyscy się baliśmy, że nas zlikwidują. Ja równolegle puszczałem filmy w Kosmosie w Mysłowicach i tam się otwarcie mówiło, że Kosmosy będą likwidować. Tak, tak, pracowałem w dwóch Kosmosach jednocześnie! Drugiego takiego w Polsce chyba nie ma, co?
W końcu okazało się, że w Katowicach będzie przebudowa. Z tamtego kina nic nie zostało. Tylko mozaikę uratowali, teraz można ją oglądać przed wejściem na salę. Ale dobrze się stało, tamten stary Kosmos by upadł i nic by nie było. Po przebudowie zniknęła też stara nazwa, zamiast niej pojawiło się Centrum Sztuki Filmowej – puszczają filmy, robią warsztaty, mają filmotekę i archiwum. Ale ludzie nadal mówili na nich po staremu, nawet przystanki w okolicy się tak nazywały i nikt nie chciał tego zmieniać. Więc od 2010 r. kierownictwo uległo i znowu są oficjalnie Kosmosem. Chyba jedynym, któremu się udało.
Scena 5 – Mysłowice i inne.
Mysłowicki Kosmos powstał w związku z powiększeniem się miasta o odległą od centrum dzielnicę Wesoła. Pierwotnie nosiło nazwę Dar Górnika, wkrótce zostało przemianowane na Kosmos 2 (ten pierwszy był w Katowicach). Ostatnie seanse odbyły się w 2005 r. Pod koniec 2009 r. ruszyła tam filia Miejskiego Centrum Kultury, jednak w styczniu 2010 r. została szybko zamknięta, gdyż miejscy radni nie przyznali funduszy na jej działalność. Mieszkańcy Wesołej byli niepocieszeni.
Podobny los spotkał Kosmos w Klubie Garnizonowym w Przemyślu. Zamknięto go w grudniu 2008 r. i od tamtego czasu zarasta trawą. Nie powiodła się próba jego ponownego otwarcia w 2010 r.
Kosmos w Dębicy już wkrótce może spotkać ten sam los. Kino działa z przerwami, seanse nie odbywają się na przykład w wakacje. Mieszkańcy miasta coraz częściej, chcąc zobaczyć najnowsze hity, wybierają rzeszowski multipleks Helios. Mówią, że są tam wygodniejsze fotele, przestrzenny dźwięk i popcorn w trzech rozmiarach.
Kosmosy w Chojnicach (woj. zachodniopomorskie) i Gorzowie Śląskim miały jeszcze mniej szczęścia. W tym pierwszym po przebudowie jest dziś salon jednej z sieci odzieżowych. W tym drugim – restauracja i hotel. W obu miastach nie ma innych kin.
Scena 6 – Gorzów Śląski.
Recytacja kelnerki: – Pierwsza środa miesiąca – dania kuchni greckiej, druga środa – kuchnia orientalna, w trzecią środę miesiąca serwujemy dania bawarskie, a czwarta poświęcona jest kuchni włoskiej. Ponadto w każdą środę miesiąca podajemy dodatkowo dania kuchni innego kraju. Czy tu było kiedyś kino? Chyba tak, w części, w której teraz mamy hotelik. Życzą sobie Państwo zobaczyć?
Scena 7 – Szczecin.
Wnętrze wygląda tak, że chce się płakać. Powybijane szyby, zabite deskami drzwi. W holu piętrzą się szczelnie zamknięte puszki z filmami – na samej górze „Porno” Koterskiego, „W pustyni i w puszczy”, „Potop”. Plakaty odłażą ze ścian razem z farbą. Klatki schodowe zastawione meblami. Pokój kinooperatorów zrujnowany, resztki projektorów dogorywają w mroku. W sali projekcyjnej gorąco jak w piecu, są niemal wszystkie fotele, jest kotara zasłaniająca ekran. Zaduch, kurz, gołębie i cisza.
W kantorku na miotły w niewielkim fotelu siedzi Pan Henryk – dozorca. Rozgląda się po ścianach, na których wiszą święte obrazki i narzędzia: – Zamknęli w 2003 r. i od tego czasu tu sprzątam. Roboty dużo nie ma, ot, żeby zamieść dookoła i sprawdzić, czy sztaby na wszystkich drzwiach nie zerwane. Na to, że kamieniami w okna rzucają, to ja już nie mam wpływu, taki sobie sport zrobili w okolicy. Ale przynajmniej nie włamują się już do środka. A to piękne kino było, najpiękniejsze w całym Szczecinie. Ludzie mnie czasem zaczepiają, mówią, że się tu w ostatnich rzędach po raz pierwszy całowali – piękne wspomnienia. Pod kinem jest bunkier, słuchy chodzą, że miał się tu chronić sam wojewoda i jego świta, jakby NATO zaczęło wojnę atomową z blokiem wschodnim. Pokazać?
Wstaje i rusza przez zniszczone korytarze kina. Schodzi do piwnic, wokół niego gęstnieje mrok. Jest bunkier, ciężkie żelazne drzwi, kilka pomieszczeń z podłogą zalaną wodą. – Tu był autonomiczny generator, tu pompa wody, tutaj filtry powietrza. Pomieszczenia mieszkalne są dalej. Mogli tutaj każdą wojnę przetrwać. Z kina by nic nie zostało, a oni by sobie tu siedzieli i czekali na lepsze czasy.
Szczeciński Kosmos jest jednym z najwybitniejszych przykładów architektury powojennego modernizmu w Polsce. Krytycy wzdychają nad nietypowym układem klatek schodowych wewnątrz i przepiękną, 20-metrową mozaiką na froncie budynku. Jej autorami są malarz Emanuel Messer i rzeźbiarz Sławomir Lewiński. O tę mozaikę trwa w Szczecinie od lat batalia – budynek ma status zabytku (dlatego nie da się go wyburzyć, tak jak pierwotnie chciał jego aktualny właściciel), więc nawet przysłanianie go reklamami budzi protesty miejskiego konserwatora. Podobnie jak wszelkie pomysły jego przebudowy i ponownej adaptacji (miała tu już być dyskoteka, muzeum, centrum kultury, sklep).
Nad Kosmosem zawisła niemoc, budynek niszczeje.
Scena 8 – Zambrów.
Marzec, 2008 r. Przed stertą gruzu nieopodal ul. Św iętokrzyskiej stoi dwóch mężczyzn. Ten starszy w kapeluszu to Wacław Korpalski, od 1960 r. kinooperator w burzonym właśnie Kosmosie. Ten młodszy to Wiesław Kowalczyk, właściciel działki, na której do niedawna stało ostatnie zambrowskie kino. Wokół pracują koparki, wśród gruzu uwijają się robotnicy w jaskrawych kamizelkach. Pyta dziennikarka lokalnej gazety. Wacław Korpalski odpowiada, przekrzykując huk koparek: – Ludzie przychodzili tu praktycznie na każdy film, bo nie było telewizji. Największa frekwencja była na westernach. No i na filmach radzieckich, ale to ze względu na darmowe karnety z zakładów pracy.
Wiesław Kowalczyk dodaje: – Komis Mercedesa, może kręgielnia, sala weselna. Wciąż zastanawiam się, w co zainwestować. Teren jest atrakcyjny, bo to serce miasta. Najważniejsze to na razie uprzątnąć gruz i działkę wyczyścić.
Robotnik pracujący przy załadunku gruzu na wywrotkę: – Niewiele tego. Przecież to tylko ściany.
Scena 9 – Świebodzin.
Jan Melnik, kinooperator, kierownik, kasjer, złota rączka, everyman świebodzińskiego Kosmosu. Siedzi w kabinie kinooperatorów, która jest jednocześnie jego szatnią, biurem, kuchnią, stołówką i warsztatem: – Jestem ostatnim Kosmosem w takim małym miasteczku. W Mławie jeszcze jest? Co pan powie? Muszę do nich napisać! Ostatnio dzwoniła do mnie taka dziennikarka z Gorzowa. Z Gorzowa! Pyta: Jak się żyje takim małym kinom jak pana? Małym! Oni tam w Gorzowie chcieliby mieć takie kino jak moje! 400 miejsc, panoramiczny ekran perełkowy. Fakt, na sali jest trochę chłodno, ale nie zimno. Ja tu o widza dbam. Sam ściągnąłem system Dolby, żeby się dźwięk w przestrzeni roznosił. Na otwarcie kina z nowym dźwiękiem przyszło pół miasteczka. Nasze Dolby ma nawet swoją matkę chrzestną, panią Tchórzewską, nauczycielkę. Razem żeśmy w radzie miasta środki na ten dźwięk wywalczyli.
Grają dla minimum sześciu widzów. Czasami przyjdzie pięciu albo czterech i same dzieciaki, to się wtedy człowiekowi serce ściśnie i też zagra. Ale stara się wyjątków nie robić, bo potem przyjdzie taki i powie: Zagrałeś dla czterech, to dla dwóch nie zagrasz? A lampy do projektorów kosztują, muszą pracować bez względu na to, ilu ludzi siedzi na sali.
– Ja to kino obsługuję sam, bo na więcej pracowników pieniędzy nie ma. Więc obsługuję projektory, prowadzę księgowość i rozwieszam plakaty w mieście. Mam sześć gablotek na osiedlach, do wszystkich trzeba dojść i zmienić afisze. W sumie wychodzi tego kilka dobrych kilometrów. Latem jeżdżę na rowerze, zimą chodzę pieszo. Samochodu nie mam. Pytają mnie czasem ludzie: Panie Melnik, co tam u pana w Kosmosie słychać? I ja im wtedy odpowiadam: A kiedy wy u mnie ostatnio na filmie byliście? A oni, że z 10 lat temu, jeśli nie dawniej. Wtedy z takim kimś odechciewa mi się rozmawiać.
Jak ja umrę, to i Kosmos w Świebodzinie pewnie też.
Scena 10 – Lublin.
28 lutego 2009 r., sobotni wieczór. Lubelskie kino Kosmos. Kamera wyławia ludzi z tłumu kłębiącego się w holu. Mężczyzna w polarze, z lekkim uśmiechem, zdziwiony: – Pierwszy raz jestem w Kosmosie, już kino zamykają? No to szkoda, że zamykają!
Mężczyzna w szaliku: – Szczerze mówiąc, bardziej tu przyszedłem na ostatnie chwile kina niż na sam film. To było pierwsze kino, w jakim byłem w życiu.
Widownię udało się zapełnić jedynie w połowie. Pierwsze rzędy świecą pustkami. Starszy mężczyzna w okularach: – Tutaj upływała młodość, tutaj z tą panią umawialiśmy się na spotkania. (Pani siedzi obok, uśmiecha się nieśmiało, pąsowieje). Dla nas to jest seans sentymentalny.
Na scenę wchodzi mężczyzna we fraku, w rękach niesie pogrzebową wiązankę. Kładzie ją z namaszczeniem na środku, tuż pod ekranem. W tle słychać monumentalną muzykę. Zagadnięty przez lokalnych dziennikarzy powie: – Nie dziwię się, że mamy taki finał. Z gigantami trudno wygrać. Przykro na to patrzeć. Przecież to było pierwsze kino w Lublinie z panoramicznym ekranem. Sam uczestniczyłem w inauguracyjnym seansie. Był wielki, czerwony dywan, partyjne delegacje, a na ekranie „Ogniomistrz Kaleń”. Ależ to było wrażenie!
Zaczyna się ostatni seans w lubelskim Kosmosie. Puszczają film „Popiełuszko. Wolność jest w nas”. Widzowie oglądają w skupieniu. Są łzy wzruszenia.
W końcu napisy. Oklaski. Światło.
Koniec.
W przypadku Kosmosów z Zambrowa i Lublina korzystaliśmy z publikacji „Tygodnika Narew”, „Gazety Współczesnej” i materiałów multimedialnych „Dziennika Wschodniego”. W przypadku kilku innych kin bezcenne okazały się informacje zawarte na portalu www.tubylokino.pl.