Oba miały dramatyczny przebieg, z tym że incydent bydgoski okazał się mniej kosztowny – straty na stadionie wyniosły zaledwie 40 tys. zł, a więc tyle, ile w ciągu miesiąca zarabia przeciętnie czterech zatrudnionych w KGHM.
Uczestnicy w obu przypadkach byli bardzo agresywni, ale na korzyść sympatyków Legii i Lecha przemawia fakt, że podczas zajść nie wysuwali żądań płacowych, potwierdzając ideowy charakter swojego wystąpienia. „Gazeta Polska” od dawna uspokaja, że kibice ci „są promotorami wartości patriotycznych” oraz „tworzą swoiste społeczeństwo obywatelskie”.
Nie da się tego powiedzieć o związkowcach, których agresywne chamstwo to przejaw zwykłej patologii. Efekt jest taki, że normalni ludzie boją się dziś przyprowadzać na związkowe demonstracje rodziny, przyznając, że z dwojga złego wolą pójść na stadion piłkarski, gdzie oprócz patrzenia na bijatykę, mogą także popatrzeć na mecz.
Pod względem bezpieczeństwa Bydgoszcz także wypadła lepiej, gdyż zaatakowani przez kiboli policjanci byli przynajmniej wyposażeni w hełmy, karabiny, tarcze i odzież ochronną. W Lubinie zabrakło wyobraźni, na skutek czego zarząd KGHM do rozmów ze związkowcami przystąpił bez broni i w samych garniturach.
Zdaniem policji, impreza w KGHM w ogóle nie powinna się odbyć, ponieważ siedziba spółki jest obiektem zupełnie nieprzygotowanym do negocjacji ze związkowcami. Jako konstrukcja delikatna, pozbawiona nowoczesnego monitoringu, okien z szybami pancernymi czy opancerzonych drzwi z automatycznie zapadającymi kratami, nie spełnia ona podstawowych wymogów bezpieczeństwa. Dużą lekkomyślnością było pozostawienie wewnątrz nieprzytwierdzonych do podłogi mebli, co stwarzało możliwość rzucania nimi w prezesa i jego zastępców. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby przewidzieć, że w takich warunkach podczas spotkania ze związkowcami musi dojść do tragedii.
To przykre, że za ciężkie pieniądze buduje się w naszym kraju nowoczesne siedziby spółek, a zrzeszeni w związkach zawodowych pracownicy urządzają w nich burdy, zamiast pracować. Nic dziwnego, że pojawiają się głosy, aby obiekty te przed nimi zamykać. Niewykluczone, że kolejnym, bardziej drastycznym etapem będzie zamykanie samych spółek. – Inaczej grup agresywnych związkoli z naszych siedzib nie wyplenimy – przyznaje prezes dużej spółki giełdowej rozczarowany faktem, że o pozbyciu się tych ludzi mówi się od lat, ale nic się w tej sprawie nie robi.
Szansa na zmiany pojawiła się po oświadczeniu premiera, że „polskie zakłady pracy nie mogą być miejscem wyżywania się chuliganów”. Ponieważ jednak usunięcie związków zawodowych z zakładów pracy jest chwilowo niemożliwe, mówi się, że rząd rozważy nałożenie na najbardziej agresywnych związkowców dożywotnich zakazów stadionowych, co pozwoli zwiększyć bezpieczeństwo przynajmniej na meczach piłkarskich.