Malcolm Eccles z Manchesteru w ostatniej woli zażądał umieszczenia części swoich prochów w klepsydrze służącej do mierzenia czasu gotowania jaj. Wdowa twierdzi, że mąż wykazał w ten sposób troskę o jej samotne śniadania, bo ponoć nigdy nie potrafiła ugotować jaj na miękko. „Teraz jadam codziennie jajko na śniadanie i widzę go śmiejącego się ze mnie. Poczucie humoru ważne jest nawet po śmierci” – twierdzi pani Eccles.
Z kolei baron Newborough zażyczył sobie opuścić świat z hukiem. Po śmierci jego ciało miało być skremowane, a prochy wystrzelone z armaty w stronę zagajnika nieopodal rezydencji. Syn wypełnił wolę ekscentrycznego ojca. W Stanach Zjednoczonych kilka firm produkuje fajerwerki zawierające prochy zmarłych. Firma Celestic Inc. z Houston już kilkanaście razy wystrzeliła prochy kilkudziesięciu klientów (po 15 gramów) na orbitę okołoziemską lub na Księżyc.
W Polsce takie pochówki nie są dozwolone. Nadal obowiązuje ustawa z 1959 r. (niemal żywcem przepisana z ustanowionej w latach 30.) nakazująca chowanie szczątków na cmentarzach. Nie ma tam nawet mowy o spopielarniach zwłok. Watykan dopiero pół wieku temu dopuścił możliwość kremacji.
Wola zmarłego
Każde z czynnych w Polsce krematoriów (jest ich 13, a 7 kolejnych w budowie) reklamuje się zdaniem „Możliwość odebrania urny przez rodzinę”, co oznacza, że nie wszystkie prochy trafiają na cmentarze. Bliscy, obligowani ostatnią wolą zmarłego, prowadzą swoistą grę z prawem; część prochów – jak chcą przepisy – chowają na cmentarzu, część rozsypują w górach, morzu, jeziorze, chowają w przydomowych ogrodach, na działkach. Czasem wysyłają do Szwajcarii lub Stanów Zjednoczonych, gdzie wyspecjalizowane firmy robią z prochów sztuczne diamenty. Czasem trzymają urnę w domu.