Joanna Cieśla: – Uważa pani, że ludzie na Zachodzie stracili ciekawość drugiego człowieka?
Ewa Nowicka-Rusek: – Rzeczywiście, mam wrażenie, że są społeczeństwa bardziej nastawione na poznawanie drugiego człowieka i te mniej zainteresowane innymi. Społeczeństwa zachodnie są mniej zainteresowane innością, obcością, jeśli nie liczyć fachowców – antropologów.
Gdzie my się lokujemy?
Gdzieś pośrodku. Nie jesteśmy bardzo otwarci, ale nie powiedziałabym, że jesteśmy społeczeństwem zamkniętym i ksenofobicznym. Jesteśmy też bardziej tolerancyjni, ale to tolerancja wynikająca nie z akceptacji, a raczej z obojętności. Takie są zindywidualizowane społeczeństwa Zachodu. Jakimś antidotum są próby odbudowy więzi społecznej na poziomie lokalnym, ogólnie jednak więź międzyludzka słabnie.
Czy pani doświadcza tej obojętności?
Spotykam się z różnymi postawami, tak jak wszyscy: z obojętnością, przyjaźnią, wrogością, miłością, sympatią różnych odcieni. Zdarza się w tramwaju, że ktoś próbuje mnie okraść, krzyczę, a nikt nie reaguje. Ludzie przyjmują wobec mnie całe spektrum postaw, także jako wobec osoby niepełnosprawnej, z daleko posuniętą utratą wzroku. Od paternalistycznej, dobrotliwej w założeniu gotowości pomagania, oznaczającej często w sumie lekceważenie, poprzez patrzenie na mnie jedynie przez pryzmat niepełnosprawności, egzotykę sytuacji, kreowanie mnie na bohaterkę, aż do – co jest stosunkowo rzadkie, ale na szczęście istnieje – rzeczowego podejścia do sprawy, zauważania specyfiki moich potrzeb.
Większość odbiera osobę niepełnosprawną jak kogoś całkowicie odmiennego, obcego, a tak przecież nie jest. Ludzie myślą, że budują sobie obraz świata na podstawie tego, co widzą – a to nieprawda, budują go na podstawie tego, co wiedzą.