Marek Wilczyński, od zawsze w Falenicy, wyznaje z nieskrywanym entuzjazmem, że po dwudziestu z górą latach znów zaczął chodzić do kina. Jest rencistą i działa w Towarzystwie Miłośników Falenicy. Mówi o sobie: byłem ministerialnym urzędnikiem stanowiącym prawo, teraz jestem obywatelem domagającym się należnych mi praw. Dlatego bardzo go irytowało, że opuszczona przez kolej stacyjka popadała w ruinę, strasząc tutejszych i przejezdnych. Pamięta, kiedy przyjechała wraz z dziećmi mieszkająca od lat w Berlinie znajoma. Kilkuletni synek długo i w skupieniu przyglądał się temu, co ze stacji zostało, aż z poważną miną oznajmił: mamo, ja wiem, tu była wojna.
Nie można jednak powiedzieć, że wokół stacji było zupełnie głucho. PKP gotowe były oddać opuszczoną stację samorządowi za symboliczną złotówkę. Pomysłów na jej wykorzystanie lokalni aktywiści zgłaszali do urzędu dzielnicy całkiem sporo. Inicjatywy przyjmowano ze zrozumieniem, ale wszystko wychodziło za drogo jak na lokalny budżet. I na tym się kończyło.
Gdy w 2009 r. na opuszczonej przez wszystkich (z wyjątkiem okolicznych lumpów) stacyjce coś zaczęło się dziać, w Falenicy lęk i odrazę do tego miejsca zaczęła wypierać dość natarczywa ciekawość. Powstrzymywana wmontowaną w dziury po oknach i drzwiach dyktą, zbyt wątłą jednak, więc potem zastąpioną półtoracalowymi deskami. Pomógł dopiero pomysł, który podpowiedział stojący w domowej bibliotece Ewy Jaskólskiej nostalgiczny album fotografii „Tu było kino”. Na fasadzie byłej stacji zawisła pokaźna tablica: „TU BĘDZIE KINO”.
Nieznajomi w pociągu
Ewa Jaskólska wcale nie zamierzała w jakikolwiek sposób łączyć swoich losów z koleją, a jeśli chodzi o kino, to owszem, lubiła chodzić i tyle.