Agnieszka Zagner: – Jak to jest być rabinem w kraju bez Żydów?
Stas Wojciechowicz: – Przez długi czas rzeczywiście sądziłem, że Polska i Europa Wschodnia jest Judenfrei, że nie ma tu Żydów. Okazało się jednak, że jest inaczej. Środowisko może nie jest duże, w zależności od interpretacji szacuje się je na 20–50 tys. osób, ale na pewno nie jest to muzeum martwych, tylko kraj, gdzie toczy się normalne życie żydowskie, choć oczywiście nie tak intensywne jak kiedyś. To spore wyzwanie pracować w kraju, gdzie owo życie toczy się na niewielkiej wyspie, i chodzi o to, by w ogóle nie zanikło.
Jak rabin trafił na tę wyspę?
Przez ostatnie lata pracowałem w Rosji, rosyjski jest mym ojczystym językiem. Szukałem pracy, ponieważ moja kadencja dobiegła końca. Rabini, w odróżnieniu od księży, którzy mają zagwarantowaną pracę w tej czy innej parafii, skazani są na wolny rynek. Szukamy pracy, gminy szukają pracowników. I tak, we wrześniu zeszłego roku, zostałem zaproszony przez gminę warszawską na miesięczny rekonesans. Gmina podpisała ze mną umowę na rok, a ostatnio przedłużono ją o kolejne dwa lata.
Widać spodobaliście się sobie, ale czy czasem nie jesteście z rabinem Schudrichem, czyli rabinem ortodoksyjnym, wobec siebie konkurencyjni?
Sama gmina w klasycznym rozumieniu jest bardziej strukturą organizacyjną niż wspólnotą religijną. Oczywiście istnieją przy niej synagogi, ale gmina jest raczej instytucją reprezentującą środowisko w stosunkach z władzą państwową. Jest tu też miejsce na religię. Do zeszłego roku polscy Żydzi mieli do dyspozycji tylko jedną, ortodoksyjną opcję judaizmu, jednak walne zgromadzenie gminy warszawskiej postanowiło, że będą mieli także liberalną reprezentację.