Chciał, żeby go chcieli
Samobójstwo jest zaraźliwe. 14-letni Radek był jak wyjęty z książki o wesołym urwisie
W Ameryce, gdy ktoś usłyszy takie słowa, podnosi alarm, i tego, kto tak mówi, psychiatra pakuje do szpitala. Żeby się nie zabił. Ale ludzie mówią różne rzeczy: mam dość tego życia, zbrzydło mi... I żyją dalej. Powiada się, że kto zapowiada odebranie sobie życia, nie zrobi tego, choć znawcy przedmiotu twierdzą, że jest przeciwnie.
Tamta dziewczyna powiesiła się po kilku dniach. W liście pożegnalnym napisała, że od dawna nie mogła znaleźć pracy. Ale pewnie to nie był jedyny powód. W samobójstwach jest zwykle tak, że wewnętrzne nieszczęście, niekoniecznie dostrzegane przez otoczenie, zbiera się, zbiera, aż w końcu wystarczy mało ważny z pozoru fakt, który jest jak naciśnięcie spustu.
Kilka dni później powiesiła się jej koleżanka, pięć lat starsza. Zostawiła dwoje małych dzieci. Była uzależniona od alkoholu i narkotyków. Jakiś powód to jest, choć nigdy nie ma dość ważkiego, żeby terminalnie nie chorując odbierać sobie życie.
Znaki i zdarzenia
Ci, co chcą to zrobić, twierdzą suicydolodzy, prawie zawsze wcześniej o tym mówią. Bo może ktoś pomoże, uratuje, zdarzy się cud. Albo dają znaki.
Któregoś dnia w sklepie, niedaleko od swego domu, Radek obwiązał skakanką szyję, podniósł do góry koniec sznurka i powiedział sprzedawczyni: tak się wiesza człowiek, proszę pani. Albo takie zdarzenie: na kościelnym konkursie rysunkowym Radek rysuje czarną kredką tonący okręt. Rufa przechylona, w wodzie pływają głowy ludzi. – Chcesz nas potopić? – pyta pani z konkursu. – Nie, tylko siebie – odpowiada Radek.
Na kilka tygodni przed śmiercią Radka powiesił się jego kolega ze świetlicy terapeutycznej. 17-latek pojechał w odwiedziny do innego miasteczka. Znaleziono go w lesie, tak jak potem Radka. Był wybitnie uzdolniony plastycznie, ale słabo się uczył, więc ani w liceum plastycznym, ani w ogólniaku nie miał szans.