Pasja według Franza
Czy Franciszek Smuda poprowadzi Polaków do zwycięstwa?
Maj 1997 r. Widzew Łódź trenowany przez Franciszka Smudę gra w Warszawie z Legią mecz przesądzający o tytule mistrza Polski. Pięć minut przed końcem Widzew przegrywa 0:2. Smuda skacze przy linii bocznej, macha rękami, zdziera gardło. Z ławki rezerwowych dochodzi go pełen rezygnacji głos: Chyba nie damy rady. Odwraca się, zabija wzrokiem i wrzeszczy: Kto to kurwa powiedział!? Za chwilę Widzew strzeli gola, potem następnego i jeszcze jednego. Sprzątnie Legii tytuł sprzed nosa.
Mówisz: Smuda, myślisz: Widzew, ostatni polski klub w Lidze Mistrzów, 15 lat temu. A także: gra do końca, wydzieranie zwycięstw, odwracanie nieodwracalnego. Brat trenera, Jan, ma w domu nagrane na kasety wszystkie mecze, w których drużyny prowadzone przez trenera Franciszka podnosiły się w beznadziejnych sytuacjach. Perełki w kolekcji: wspomniane trzy gole w końcówce meczu z Legią, dwa w meczu z Broendby Kopenhaga, przesądzające o awansie Widzewa do Ligi Mistrzów, z rozpaczliwym wrzaskiem komentatora Tomasza Zimocha pod adresem sędziego: Kończ pan, panie Turek!
Z nowszych cudów: bramka Rafała Murawskiego w ostatniej minucie dogrywki meczu z Austrią Wiedeń, dająca Lechowi Poznań awans do fazy pucharowej Ligi Europejskiej. – Jakiś czas po tym meczu spotkałem prezesa Austrii. Złapał się za serce i krzyczy: Boże, to znowu pan! Myśmy już pieniądze za awans liczyli. A tu nagle wszystko fffrrruuu! – Smuda trzęsie się ze śmiechu.
Więc gdy spotykają się z Janem, to zawsze jakiś mecz obejrzą. Franz przeżywa wszystko od nowa.