Społeczeństwo

Boat people, wersja krajowa

Boat people: życie w pociągu Łódź-Warszawa

Po drodze z Łodzi do Warszawy pociąg dopełniają wsiadający w Skierniewicach. Po drodze z Łodzi do Warszawy pociąg dopełniają wsiadający w Skierniewicach. Piotr Małecki / Polityka
Codziennie pokonują pociągiem trasę Łódź–Warszawa i z powrotem. Do pracy i z pracy. Minimum cztery godziny z każdego dnia, plus dojazdy na dworce.
Wśród znajomych łatwiej zasnąć, a wszystkim dojeżdżającym najbardziej brakuje snu.Piotr Małecki/Polityka Wśród znajomych łatwiej zasnąć, a wszystkim dojeżdżającym najbardziej brakuje snu.

Najchętniej odnajdują siebie w dialogu z filmu Stanisława Barei „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” według scenariusza Barei i Stanisława Tyma.

„Ja to proszę pana mam bardzo dobre połączenie. Wstaję rano, za piętnaście trzecia. Latem to już widno. Za piętnaście trzecia jestem ogolony, bo golę się wieczorem. Śniadanie jadam na kolację, tylko wstaję i wychodzę.– No, ubierasz się pan.

– W płaszcz, jak pada. Opłaca mi się rozbierać po śniadaniu?

– Fakt.

– Do PKS mam pięć kilometry. O czwartej za piętnaście jest PKS.

– I zdążasz pan?

– Nie. Ale i tak mam dobrze, bo jest przepełniony i nie zatrzymuje się. Przystanek idę do mleczarni, to jest godzinka. Potem szybko wiozą mnie do Szymanowa. Mleko, widzisz pan, ma najszybszy transport. Inaczej się zsiada. W Szymanowie zsiadam, znoszę bańki i łapię EKD. Na Ochocie w elektryczny, do Stadionu. A potem to już mam z górki. Bo tak: 119, przesiadka w 13, przesiadka w 345 i jestem w domu. Znaczy w robocie. I jest za piętnaście siódma! To jeszcze mam kwadrans. To sobie obiad jem w bufecie. To po fajrancie już nie muszę zostawać, żeby jeść, tylko prosto do domu. I góra 22.50 jestem z powrotem. Golę się, jem śniadanie i idę spać”.

Mówią do siebie tym dialogiem, gdy sytuacja robi się kłopotliwa. Gdy zdarzył się wypadek i trzeba było pieszo iść do najbliższej stacji. Gdy przy okazji innego wypadku trzy godziny czekali w szczerym polu na policję nerwowo esemesując do pracy i tłumacząc swoją nieobecność. Gdy zaczął się remont torów i czas jazdy w obie strony wydłużał się nieoczekiwanie i nieprzewidywalnie. Gdy wagon marzł całą noc na bocznicy, a było minus 30, i rano, mimo włączonego ogrzewania, para z ust przestawała lecieć dopiero za Żyrardowem. Gdy im, starym wyjadaczom, którzy od kilku, a czasem kilkunastu lat spędzają pięć godzin dziennie w podróży, zdarzy się pomylić pociąg.

Prezes (to pociągowa ksywka, na imię ma Alfred, jeździ od 12 lat) wsiadł kiedyś, jak zwykle, do pociągu na Dworcu Warszawa Zachodnia. Coś mu nie pasowało, żadnych znajomych twarzy. Okazało się, że zamiast do Łodzi, jechał do Radomia. Zosia (pięcioletni staż pociągowy) zagadała się z Radkiem (jeździ 4 lata) na peronie i wsiedli do pociągu do Wrocławia; nie zauważyli przy tym, że nie jedzie przez Łódź, tylko przez Piotrków. Pierwszy przystanek ma właśnie w Piotrkowie. A stamtąd żadnego połączenia do Łodzi przez najbliższe dwie godziny.

Glonojady i uszczelki

Codziennie do Warszawy do pracy przyjeżdża ok. 500 tys. ludzi. Z tego niemal połowa z kierunku łódzkiego. Czasem z wyboru: w stolicy więcej zarabiają, mają ciekawszą pracę, szansę na zrobienie kariery. Czasem z przymusu: tam gdzie mieszkają, nie ma dla nich roboty. Szacuje się, że najwięcej wśród nich jest informatyków i prawników. Najczęściej mają wyższe wykształcenie i wyższe aspiracje zawodowe. Boat people, ludzie z Łodzi, spędzają w pociągu minimum 4 godziny dziennie. Przekonują, że można się przyzwyczaić. Najgorszy jest pierwszy miesiąc. Przed remontem torów z Łodzi do Warszawy jechało się godzinę i czterdzieści minut. Teraz to równe dwie godziny. Gdy remonty się skończą (teraz trwają na odcinku Skierniewice–Warszawa), ma być godzina dwadzieścia. Nie bardzo w to wierzą. Jak i w to, że będą dłuższe składy. Na razie w porannych pociągach siedzące miejsca mają tylko Boat people. Z lekką wyższością patrzą na tych ze Skierniewic, dla których zostają miejsca stojące przy oknie na korytarzu. Z tego powodu przezywani są uszczelkami. Jest ich coraz więcej, bo mieszkania w Skierniewicach są tańsze niż w Żyrardowie, nazywanym już od dawna sypialnią stolicy. Ostatnia stacja przed Warszawą to właśnie Żyrardów, tam wsiadają glonojady – w ścisku wagonowym przyklejeni do szyb jak te rybki w akwarium.

Rytm dnia

Prezes wstaje o 3.30, punktualnie o 4 wychodzi z domu. Na dworzec jedzie nocnym autobusem. Pociąg do Warszawy jest o 4.20. O 6.20 Prezes wysiada na Dworcu Zachodnim w stolicy. Do pracy, na lotnisko im. Fryderyka Chopina, dociera przed siódmą. Jest pracownikiem administracji i właściwie mógłby zatrudnić się w każdej firmie. Tak się złożyło, że jest to port lotniczy. Praca ciekawa, zarobki o wiele wyższe niż 200 km na zachód od stolicy. Więc nie szkoda mu czasu, jaki traci na dojazdy. Wraca najczęściej z Centralnego, o 15.19. Znowu dwie godziny, potem 40 minut z dworca (pora szczytu) i ok. 18.30 jest w domu. Jedzą z żoną późny obiad lub wczesną kolację. Czasem zmobilizuje się, żeby pójść na basen lub gimnastykę, najczęściej coś obejrzy, poczyta, porozmawiają i o 22.30 już śpi. Pięć godzin snu to niezbędne minimum.

Dlatego ciągle strofuje towarzyszkę podróży z przedziału, Monikę, która nastawia budzik na 3 rano po to tylko, żeby poleżeć jeszcze 20 minut. Na dworzec odwozi ją mąż. Dzięki temu ona nie musi jeździć nocnymi i mają chwilę dla siebie. Mąż Moniki, Paweł, pracuje w domu, jest informatykiem. Monika, już w Warszawie, zaraz po wyjściu z pociągu, dzwoni do mamy, że dojechała. A potem do Pawła, który po powrocie z dworca kładzie się jeszcze na godzinkę; budzi go telefon żony, gadają przez całą jej drogę do pracy. Idzie 20 minut. Paweł przez ten czas z komórką przy uchu nastawia ekspres, a potem pije kawę. Ten rytuał nazywają wspólną poranną kawą. Monika o 7 jest w pracy, w firmie zajmującej się kolportażem prasy. Jej działka to marketing i sprzedaż. Kończy o 15 i biegiem na dworzec. Ma tylko 24 minuty do odjazdu. W domu jest o 18, telefonicznie odmeldowuje się mamie, że wróciła, jedzą z mężem obiad, potem oglądają telewizję albo po prostu gadają. Czasem zadzwoni do jakiejś koleżanki. Spać chodzi przed 22.

Wieczorna logistyka poranka

Rano ważna jest każda minuta, dlatego Margerita (dla ludzi z pociągu Megy, jeździ od 4 lat) wszystko przygotowuje wieczorem. Ubranie dla siebie, ubrania dla dzieci. Swoje śniadanie, które zje rano przed wyjściem z domu, bo gdy jest za długo na czczo, ma mdłości, i drugie śniadanie do pracy, przekąski dla dzieciaków do przedszkola. W poniedziałek i w środę wieczorem pakuje jeszcze kostiumy kąpielowe, bo we wtorki i czwartki dzieci z przedszkola jadą prosto na basen. Kawę wypija w łazience, podczas toalety, zawsze to trochę szybciej.

Megy jest z zawodu aktuariuszem, tacy jak ona mogą znaleźć zatrudnienie tylko w centralach firm ubezpieczeniowych. W Żyrardowie, gdzie mieszka, mogłaby najwyżej zatrudnić się w oddziale banku albo np. PZU. Megy jest z Gdańska, jej mąż z Bielska-Białej, mieszkanie kupili w Żyrardowie, bo na taki metraż w Warszawie nie było ich stać.

Monika rano kawy nie pije, ale musi wskoczyć pod prysznic i umyć włosy. Jest gotowa do wyjścia w 40 minut, nie licząc 20 minut, jakie spędza w łóżku po wyłączeniu budzika. Zosi też potrzeba 40 minut, choć makijaż robi tylko tzw. pięciominutowy albo maluje się dopiero w pociągu, tuż przed Warszawą. Pracuje w firmie zajmującej się utrzymaniem infrastruktury kolejowej, więc pociąg to dla niej drugi dom.

Poranny czas operacyjny Radka to także 40 minut. Śniadanie robi mu żona. Na dworzec jedzie samochodem, tak jest szybciej. Kiedyś miał drugie auto w Warszawie, co skracało czas dojazdu do pracy o 20 min.

Prezes śniadanie i drugie śniadanie do pracy ma w lodówce, w pudełeczkach, przygotowane wieczorem przez żonę, która już nie wstaje razem z nim o trzeciej rano. Kąpie się wieczorem, więc dokładnie po 30 minutach od wstania z łóżka Prezes zamyka za sobą drzwi.

Od dobrej organizacji poranka dużo zależy. Ale jeszcze ważniejsza jest wieczorna dyscyplina. Trzeba nauczyć się chodzić spać wcześnie i zawsze o tej samej porze.

Sen

A i tak snu ciągle mało, więc trzeba spać w pociągu. Ci, co tego nie potrafią, wykruszają się po kilku miesiącach. Nie wytrzymują fizycznie braku snu. Dlatego ważne jest, by jeździć ze znajomymi. Łatwiej zasnąć. Można spać na popielniczkę (z otwartą buzią), na przyjaciela (z głową na ramieniu sąsiada), na dzięcioła (z głową kiwającą się w rytm stukoczących po szynach kół), nieważne. Nikt się nie będzie śmiał. A jak ktoś chrapie, to najwyżej dostanie kuksańca. Umowa jest taka, że rano się śpi, nie ma szeleszczenia gazetami, zapalania światła. Tylko gdy się do przedziału wepchnie ktoś obcy, to czasem ma głupie pomysły. Raz Prezes wyrzucił jednemu gazetę przez okno. To był piątkowy poranek, a pod koniec tygodnia wszyscy robią się nerwowi. Dlatego niechętnie wpuszczają nieznajomych do przedziału. Ale czasem zdarzy się uparty, który słysząc, że miejsce zajęte, żąda pokazania biletu. A oni trzymają miejsce dla Madzi ze Skierniewic i dla Megy z Żyrardowa. No i znajomi obudzą, gdy zbliża się stacja. Zosia, która wysiada ostatnia, jechała kiedyś bez kolegów z firmy, Mariusza i Madzi, i przespała Warszawę Wschodnią. Obudziła się na bocznicy na Grochowie. Była sama w całym pociągu. Wygląda przez okno, a tu hektary torów, żadnego budynku, człowieka, nawet żadnej drogi. Nie wiedziała, w którą stronę iść. Zadzwoniła do pracy (całe szczęście, że pracuje akurat w kolejnictwie) i wysłali po nią kierowcę. Teraz już zawsze, zanim zaśnie, nastawia budzik w telefonie. Rano, w poniedziałki, są wyspani po weekendzie i czasem sporo rozmawiają, opowiadają, co robili w sobotę i niedzielę. Od wtorku, środy, zamieniają po kilka słów i zasypiają, gdy tylko pociąg odjeżdża z ostatniej łódzkiej stacji. Budzą się na chwilę w Skierniewicach i Żyrardowie, Monika wygląda przez okno, w Skierniewicach macha do Madzi, w Żyrardowie do Megy i Mariusza, chociaż wszyscy i tak wiedzą, że mają wsiadać do ostatniego wagonu.

Na peron w Żyrardowie pociąg wjeżdża o 5.46. Megy zdyszana, bo na stację idzie szybkim marszem przez pola 25 minut (to zamiast aerobiku), wpada do przedziału. Zawsze pyta, czy jest ciepło, czy ma się rozbierać, bo rozgrzana marszobiegiem nie umie ocenić temperatury w przedziale. Siada na swoim miejscu przy oknie i starannie układa poduszeczkę z szalika. Po chwili zasypia, jak cały przedział. W drodze powrotnej są bardziej rozmowni. Zosia, która rano jeździ sama późniejszym pociągiem o 5.22, najczęściej wraca z nimi. I mówi, że tylko te wspólne powroty trzymają ją przy życiu. Gdyby w obie strony miała jeździć sama, nie dałaby rady i poszukałaby pracy w Łodzi. Kryzys dopada ich zazwyczaj w Koluszkach, gdy wysiądą już Żyrardów i Skierniewice, w przedziale robi się luźniej, ciszej i sennie.

Pociągowe życie towarzyskie

Prezes z Magdą spędzają ze sobą po cztery godziny dziennie. To więcej niż Magda z mężem czy Prezes z żoną. Nie licząc snu oczywiście. Najlepiej mają małżeństwa, które razem jeżdżą. Jak Madzia z mężem, ale razem podróżują tylko rano, potem ona wraca z całą grupą, o 15.19 z Centralnego, on dopiero o 18. Ania też jeździła razem z mężem, poznali się przecież w pociągu 11 lat temu, 13 grudnia 2000 r. Teraz nie pracuje: za chwilę urodzi drugie dziecko. Gdy dotrą po pracy do domu, nigdzie już nie wychodzą. Na rozrywki i spotkania towarzyskie zostają weekendy. Ale jest przecież jeszcze rodzina, nie mówiąc o zakupach na cały następny tydzień i zwykle weekendu na życie towarzyskie nie wystarcza. Więc najczęściej widywani znajomi, poza kolegami z pracy, to jednak towarzysze podróży. Wesoły przedział, którego nieformalnym przywódcą jest Prezes. Wiedzą o sobie prawie wszystko. O mężach, żonach, rodzicach, dzieciach, rodzeństwie, kłopotach i sukcesach w pracy. Ulubionych potrawach, filmach, jakie widzieli, koncertach.

Od kilku lat co jakiś czas ktoś rzuca hasło, żeby spotkali się na lądzie stałym. Madzia ma działkę, zaprasza. Z rodzinami. Ale jakoś nic z tego nie wychodzi. Za to w przedziale zaczęli obchodzić imieniny, urodziny, był opłatek z kolędami i tłusty czwartek. I pępkowe, gdy Radkowi urodził się syn. Na co dzień są zwykłe pogawędki, dowcipy, raczej niezrozumiałe dla ludzi spoza przedziału. I ulubiona rozrywka Prezesa: tak zagadać konduktora, żeby nie pokazać biletu. Grają w to wszyscy, na punkty, choć wszyscy oczywiście mają bilety miesięczne. Podsumowanie w piątki po południu. Najczęściej wygrywa Prezes.

Prezentowany powyżej materiał jest częścią serii dokumentalnej o życiu w Warszawie, powstającej przy wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Reportaż filmowy znajduje się na stronie tego projektu: zmiastawarszawa.blogspot.com 

Autor zdjęć Piotr Małecki zdobył drugą nagrodę w kategorii Multimedia Portfolio of the Year w prestiżowym amerykańskim konkursie POYi (Pictures of the Year International) za serię pięciu fotokastów, z których cztery w 2011 r. ukazały się na stronie internetowej POLITYKI: Sortownia marzeń, Grzęzawisko na prerii, Call centre, Miejskie konie (www.polityka.pl/oczy). Gratulujemy.

Polityka 13.2012 (2852) z dnia 28.03.2012; Na własne oczy; s. 100
Oryginalny tytuł tekstu: "Boat people, wersja krajowa"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną