Kasza gryczana z jajkiem sadzonym jest smakołykiem, do którego tęsknię w czasie podróży po odległych krajach, nieznających innych kasz niż ryż. Myśl o gęsi faszerowanej kaszą z grzybami powoduje we mnie nieposkromiony apetyt. Niskie uczucie niechęci (a nawet nienawiści) budzi zaś wspomnienie z dzieciństwa, gdy dzień w dzień byłem napychany płatkami owsianymi (to też rodzaj kaszy) z mlekiem, na przemian z manną rozrzedzoną odrobiną rosołu.
Gdy dorosłem, zorientowałem się, że istnieją i inne kasze: gryczana, jaglana, pęczak, kukurydziana, a wszystkie one mają też po kilka odmian. Każda zaś – pyszna. Ostatnio palmę pierwszeństwa dałbym kaszy gryczanej podsmażanej na patelni na smalcu ze skwarkami. W ostatniej fazie dodaję odrobinę bulionu i gdy kasza wchłonie płyn, podaję. Najczęściej do zrazów, ale współgra taka kasza i z wieloma innymi mięsami.
Głoszę chwałę kasz i uważam, że to produkt mogący rozsławić polską kuchnię w świecie. I tak było od wieków. Najbardziej popularnym składnikiem polskiej diety były właśnie kasze. Aż do momentu upowszechnienia ziemniaków, co nastąpiło dopiero w XVIII w. Kasze bowiem wyrabiano z żyta, jęczmienia, pszenicy, owsa i gryki, a nawet grochu lub soczewicy, czyli upraw dominujących w polskim rolnictwie.
Ku mojemu zdumieniu w pierwszej (zachowanej) polskiej książce kucharskiej z 1682 r. kasze wspomina się dość rzadko. Jej autor – Stanisław Czerniecki – podaje tylko jeden przepis. Widać dla kogoś, kto opisywał wyrafinowaną i goniącą za nowinkami kuchnię magnacką, kasza – jako nazbyt pospolita – nie była godna uwagi. Jego przepis na kaszę pieczoną to luksusowa wersja tego dania. Kaszę należało ugotować na mleku lub śmietanie, dodać jajka, rodzynki i cynamon, a potem upiec.
W książce kucharskiej pochodzącej z Litwy (mniej więcej z tej samej epoki co „Compendium ferculorum” Czernieckiego) znaleźć już można sporo przepisów: kaszę pieczoną z tatarki, kaszę smażoną na rynce z cukrem i jagły pieczone na rynce.