Artysta, czyli kelner
Rozmowa z Adamem Nowakiem o życiu na scenie i poza nią
Joanna Cieśla: – Sprawdzał pan, ilu Adamów Nowaków jest w Polsce?
Adam Nowak: – Przeszło 200 tys., przynajmniej dziesięciu w każdym większym mieście. Jest Adam Nowak – właściciel warsztatu rybackiego, co ciekawe, na Śląsku. Jest znany cukiernik w Poznaniu. I zakład pracy twórczej Adam Nowak, czyli ja.
Pański wizerunek sceniczny jest od lat tak zwyczajny, że można go uznać za ekscentryczny. Świadoma strategia?
Nie dbam o wizerunek.
Konsekwentnie od lat nazywa pan siebie tak zwanym artystą. Co pan ma na myśli?
Mam wrażenie, że w uproszczonej definicji artysty zawiera się egzaltacja, a mnie jest obca egzaltacja – artystyczna, religijna, każda inna. Drażni mnie, kiedy artysta opowiada o swoim napięciu, o tym, jaki jest nadwrażliwy, a świat go nie rozumie. Ciekawsze jest podejmowanie tematu, zmierzenie się z nim. Uczciwe zadawanie dogłębnych pytań. I próba odpowiedzi na nie. Gdy ktoś wszystko o sobie opowiada, do tego za pieniądze, jest to jakieś śmieszne i dziwne. Odbiorcy musi wystarczyć kontakt z dziełem. Kontakt z artystą nie jest konieczny.
Można to rozdzielić? Pańskie emocje – sądzę – składają się na to, jak widz odbiera występ.
Zazdroszczę malarzom, których dzieło jest materialne, żyje niezależnie od nich. Estradowiec skazany jest na piękne, ale niestabilne teraz. Ale jestem przekonany, że im mniej osobistych emocji autora, tym lepiej dla tego, co przez niego przepływa.
Co pan robi, żeby nie eksponować emocji?
Może to zabrzmieć trywialnie: wchodzę na scenę, wykonuję obowiązki jak najlepiej i zapominam, co się zdarzyło. Koncentruję się na tym, co w danym momencie.