Pojawiająca się ostatnio z dużą częstotliwością wiadomość, że zaangażowanie Romana Giertycha jako adwokata reprezentującego interesy syna premiera to tylko pierwszy krok w kierunku wciągnięcia byłego lidera Ligi Polskich Rodzin (i wicepremiera w koalicyjnym gabinecie PiS) do rządu Platformy, wywołała zrozumiałe poruszenie. Wiadomo powszechnie, że rząd PO się chwieje, co chwila rozchodzą się pogłoski o jego możliwej rekonstrukcji. Posada w takim rządzie nie jest ani pewna, ani przyjemna, zwłaszcza w porównaniu z zajęciem wziętego adwokata. Nie do porównania są też pieniądze, które zarobić można tu i tam.
Jasne więc, że mecenas Giertych może znaleźć się w rządzie Tuska jedynie wówczas, gdy zostanie tam podstępnie wciągnięty. Możemy mu tylko współczuć, ale bezwzględnej moralnej i politycznej ocenie poddane muszą być intencje i sposoby działania wciągających. Owszem, koalicyjny gabinet PO-PSL, jak o tym wymownie świadczą choćby głosy opozycji, staje się coraz mniej popularny i chętnych do zajmowania w nim stanowisk może dramatycznie brakować. Jednakże wciąganie do rządu przypadkowych osób przy okazji tego, że wykonują one jakieś zawody, w ramach których świadczą usługi dla polityków PO lub ich rodzin, to praktyka o potencjalnie groźnych konsekwencjach.
Dziś adwokat, jutro agent ubezpieczeniowy, pojutrze hydraulik, szewc czy kucharka. Była już koncepcja, że to kucharki powinny rządzić państwem, i pamiętamy, czym to się skończyło. Premier Tusk może się oczywiście tłumaczyć, że chodzi mu o skonstruowanie rządu fachowców.
Rzeczywiście, byłoby to sprytne posunięcie kontrujące opozycyjną inicjatywę, by powołać taki rząd pod kierownictwem prof. Michała Kleibera. Dość już jednak politycznych gierek, rządzącym powinny przyświecać intencje czyste i cele szlachetne. Dlatego rządom kucharek powiedzieć trzeba stanowcze nie.
W powodzi komentarzy nie zabrakło co prawda i takich, że to nie Tusk chce wciągnąć Giertycha, tylko Giertych Tuska. Mecenas miałby mianowicie zająć się sprawami syna premiera po to, by ocieplić swój wizerunek w oczach wyborców PO. Marzy bowiem o powrocie do aktywnej polityki, chce się odciąć od swojej przeszłości i uformować centrową partię, która mogłaby stać się koalicjantem PO. Niewykluczone, że przed wciągnięciem Tuska do koalicji, wciągnąłby do swojej partii Radka Sikorskiego, z którym już prywatnie się przyjaźni.
Trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że wizja polityki, w której każdy może wciągnąć i przeciągnąć każdego, nie jest wizją pociągającą. Tak dalej nie pociągniemy i pora wyciągnąć z tego jak najdalej idące wnioski.