Z prezentacji wynikało, że pewne rzeczy, łącznie z kandydatem na premiera, ma on głęboko w tablecie i nie zawaha się ich użyć. Wprowadzeniem tabletu do Sejmu prezes PiS zaskoczył posłów, którzy znając jego możliwości techniczne, spodziewali się, że może on tam wprowadzić co najwyżej adapter Bambino z jakąś starą płytą.
Mina prezesa trzymającego przemawiający tablet świadczyła o tym, że był on z siebie bardzo zadowolony. Po wyłączeniu tabletu Jarosław Kaczyński przemówił osobiście i niestety wypadł gorzej, może dlatego, że nie miał go kto w porę wyłączyć.
Prezentacja udowodniła, że prof. Gliński czuje się w tablecie doskonale i powinien w nim jak najdłużej pozostać. Słychać głosy, że niektórzy inni politycy także powinni prowadzić działalność w tablecie i nie wychodzić z niego. Osobiście sądzę, że gdyby minister Gowin zamiast występować na żywo, przemawiał z tabletu uruchamianego przez premiera Tuska, miałby znacznie lepszą pozycję w rządzie i nie mówiłoby się nieustannie o jego dymisji.
Politycy PiS zapewniają, że to nie koniec ich technologicznej ofensywy. Po trwającym wiele lat etapie robotyzacji mamy obecnie do czynienia z cyfryzacją i tabletyzacją elit tej partii. Kolejną fazą ma być pełna automatyzacja. Szczerze mówiąc, posłowie Hofman czy Błaszczak podczas konferencji prasowych już wyglądają tak, jakby byli uruchamiani z pilota. Niektóre ich wypowiedzi osiągnęły płaskość ekranów plazmowych najnowszej generacji, dzięki czemu niezależnie od tego, czy są puszczane od przodu czy od tyłu, zawierają tyle samo treści.
Sztuczka prezesa z tabletem była wielkim politycznym sukcesem i przeszła do historii światowego parlamentaryzmu, dlatego poseł Hofman zapewnia, że partia będzie „projekt Gliński” kontynuować.