Nic nie szkodzi, że w następnych ważnych meczach Lewandowski grał gorzej, nie strzelił Bayernowi karnego, że jego Borussia pewnie przegra wielki finał Ligi Mistrzów. Lewy przeszedł już do legendy futbolu; kojarzą go setki milionów kibiców w Europie, Afryce, Ameryce Łacińskiej – wszędzie tam, gdzie piłka i piłkarze są obiektami kultu. Tyle szumu wokół polskiego piłkarza nie było od 30 lat, gdy w 1982 r. Boniek przeszedł z Widzewa Łódź do Juventusu Turyn. Wtedy do gabinetu prezesa Widzewa Ludwika Sobolewskiego ustawiały się w kolejce delegacje czołowych europejskich klubów, ale wszystkich przebił szef Juve i Fiata Gianni Agnelli – mający tradycyjnie dobre kontakty z władzami PRL. Klub zapłacił za Bońka zawrotną jak na tamte czasy, nie tylko w polskim futbolu, kwotę 1,8 mln dol. To było w maju 1982 r., tuż przed mundialem w Hiszpanii, po którym cena za Bońka, wodzireja polskiej reprezentacji, trzeciej drużyny turnieju, jeszcze wzrosła. Ale wtedy mistrzostwa świata nie były traktowane przez piłkarzy jak okno promocyjne – transfery załatwiało się głównie przed turniejem, aby potem skupić się już tylko na grze dla narodowej drużyny.
Dziś wieść niesie, że po rewanżu Borussii Dortmund z Realem o urokach „życia jak w Madrycie” przekonywał Lewandowskiego osobiście prezydent królewskiego klubu Florentino Perez. Wiadomo również, że trener José Mourinho, będący już jedną nogą z powrotem w Chelsea Londyn, klubie, gdzie jest kochany miłością bezwarunkową, wysłał napastnikowi esemesa: „Chcę z tobą pracować w nowym klubie”. Słyszano nawet, jak sam sir Alex Ferguson, trener Manchesteru United, powiedział: „Nie wydaje mi się, aby Lewandowski trafił do Bayernu Monachium”, co natychmiast zostało zinterpretowane jako zapowiedź włączenia się Czerwonych Diabłów do wyścigu po Roberta.