Wieś nazywa się dziś Trzcinisko. Rodzina van der Burgów żyje tu skromnie. Wprawdzie nie noszą się na czarno, jak mennonici, ale mieszkają w małym parterowym domku, zbudowanym z trzech połączonych i obitych drewnem kontenerów. Przed domkiem stoi kilkunastoletni Citroën. – Na prawdziwy dom przyjdzie pora – mówi żona Basa, Ania, huśtając półtorarocznego Jonasza. – Na razie są ważniejsze inwestycje. Rok temu postawili nowoczesną przechowalnię ziemniaków za 1,3 mln zł. Ania postarała się o dotację 300 tys. zł z Unii Europejskiej, milion trzeba było wziąć kredytu.
Pięć lat temu Bas kupił 85 ha samej ziemi, bez domu i zabudowań gospodarczych. Pierwsze trzy miesiące mieszkał więc w przyczepie kempingowej, którą postawił na polu namiotowym na pobliskiej Wyspie Sobieszewskiej. Letnicy dziwili się, czemu ten holenderski turysta wraca z plaży taki brudny. A on umorusany z pola wracał. Zanim van den Burgowie mogli zająć się rolnictwem, musieli wykonać iście mennonicką robotę. Przywrócić ziemi stan używalności, bo poprzedni właściciel zakwasił glebę.
Pierwsze i drugie użyźnienie
Mennonici byli odłamem anabaptystów, powstałym w I połowie XVI w., szukającym spokojnego miejsca w Europie, by osiedlić się i uciec przed prześladowaniami w rządzonej przez Habsburgów Holandii. Głosili powrót do pierwotnego chrześcijaństwa, bez kapłanów, świeckich urzędów, armii. Wzywali do prostego życia, opartego na miłości do bliźniego i Chrystusa oraz etosie pracy, podczas której mieli odczuwać łączność z Bogiem. Dobrym kierunkiem emigracji wydawała się Rzeczpospolita, wówczas ostoja tolerancji.
W latach 40. XVI w. Żuławy, ziemię w delcie Wisły, spustoszyły katastrofalne powodzie, doprowadzając do wyludnienia wielu wsi. Mennonici spadli więc nam jak z nieba.