Seba, krótko ostrzyżony młodzieniec, na bakier z prezencją i literacką polszczyzną, jest najpopularniejszym dziś bohaterem internetowych memów, nawiązujących do lat 80. i 90., w których sieć oznaczała sznurkową plecionkę zakładaną na bramki, a wielki Ronaldo był Brazylijczykiem i nie nazywał się Cristiano. Seba nie firmuje swoimi czerwonymi oczami i odstającymi uszami żadnej wyszukanej formy dowcipu. Gdy za każdym razem pozuje z tą samą koślawą miną na tle mozaiki z futbolówek, istota żartu kryje się w dwóch linijkach tekstu z błędami, którym opatrzony jest obrazek. Przed domofonem: „Mati nie dzwoń jeszcze. Jak Gruby miał na imię?” (komu się tak nie zdarzyło?). Na boisku: „Jaki fałl, w piłe było”, „Stoisz, bo doszłeś” (na bramie, ma się rozumieć). Śmieszne? Tak, o ile ma się około trzydziestki, a za młodu odebrało się rzetelne wychowanie w arkadii wielkomiejskich i małomiasteczkowych blokowisk.
Bez czymanki
Znawcy internetowych zjawisk mówią, że Seba to fenomen: jeden z pierwszych memów, który przebił się do masowej świadomości wirtualnej społeczności nad Wisłą, bo zrobił to w bezpretensjonalnym (niektórzy mówią: głupkowatym) stylu, bez silenia się na ośmieszanie „prawdziwych Polaków”, dresiarzy czy moherów. Bo nieprzekombinowany, zwięzły, uniwersalny i trafny.
– Dzięki Sebie przekonaliśmy się, że na długo, zanim zaczęliśmy używać tych samych zwrotów, gadając przez Internet, bez Internetu mówiliśmy dokładnie tym samym językiem na podwórkach w Warszawie, Białymstoku czy Zielonej Górze – mówi Robert Pasut, członek grupy Abstrachuje TV. On i jego koledzy tworzący popularny webshow właśnie dzięki filmikom o Sebie w mig zdobyli ponad 2 mln odsłon w serwisie YouTube.
Świat, z którego krzyczy Seba, jest dziś jak NRD – od dawna go nie ma i wielu nawet nie wie, że istniał.