Minister obrony Tomasz Siemoniak w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” przyznaje, że „może pojawić się ktoś, komu nie w smak pomyślność, stabilność i bezpieczeństwo Polski”. Na razie nie wiadomo, kto to jest i dlaczego nasza pomyślność, stabilność i bezpieczeństwo może być mu nie w smak.
Minister zapewnia, że czarne scenariusze w tej sprawie już w MON powstają, podobnie zresztą, jak i koncepcje obronne przeciwko tym scenariuszom. „Nazwaliśmy je »Polskie kły«, co oznacza, że polska armia powinna dysponować potencjałem odstraszania, który atak na nas uczyni nieopłacalnym, ponieważ odwet będzie dotkliwy” – wyjaśnia minister.
Budowę i działanie kłów w sierpniu osobiście zaprezentował znany z twardego kła premier Tusk (tusk to po angielsku „kieł”, zbieżność nazw absolutnie nieprzypadkowa). Jest nadzieja, że nowa broń osadzona w zdrowej szczęce polskiej armii wystarczy do obrony naszej pomyślności, stabilności i bezpieczeństwa. Gdyby nie wystarczyła, zdaniem wojskowych strategów pozostaje nam jedynie modlitwa.
W przeszłości już nie raz przechylała ona szalę zwycięstwa na naszą stronę. Zdaniem abp. Hosera – znawcy cudownych broni i wszelkiego religijnego uzbrojenia – podczas Bitwy Warszawskiej 1920 r., w wyniku decydującej z militarnego punktu widzenia modlitwy, „w nocy z 14 na 15 sierpnia miał miejsce cud objawienia się Najświętszej Maryi Panny nad oddziałami Armii Czerwonej, wywołując popłoch w jej szeregach”.
Oczywiście cudowne objawienie się Matki Boskiej to broń ostateczna i nie można jej nadużywać. Zresztą na współczesnym polu walki może nie wystarczyć do obrony przed państwami dysponującymi rakietami balistycznymi czy bronią atomową.