Trzynastego czerwca po południu, zanim Jan Gródek wsiadł do samochodu, obszedł jeszcze swoje gospodarstwo. Rozdzielił robotę. Wnukowi złożył urodzinowe życzenia, przytulił żonę i powiedział, żeby miała przy sobie telefon. Coś ją tknęło. Weszła na górę i znalazła list: „Przepraszam, że zostawiam cię z tym wszystkim...”.
Nie wiedziała, co robić. Dzwoniła do męża – nic. Do syna – Patryk od razu pojechał na łąki, gdzie rosną drzewa. Może tam. Nie było go. – Dzwoniłem, ojciec w końcu odebrał – opowiada 22-latek. – Wyłem do słuchawki: nie rób tego, damy radę, ale tylko rozkazał: dopilnuj, żeby moim wnukom nie stała się w życiu krzywda. I doprowadź sprawę z urzędem do końca.
Chwilę później, nad zalewem w P., Jan Gródek rozpędził swoje BMW, spłacane w ratach na pięć lat, i skręcił z drogi wprost na skarpę. Samochód przeleciał kilkanaście metrów, nim wpadł do wody. Wydobyła go nazajutrz straż pożarna.
Trawa rosła
Sprawa z urzędem skarbowym dotyczyła gospodarstwa w M. W 1945 r. ojciec Jana dostał tu po Niemcach dom i spłachetek ziemi. Młodość Jana przypadła na lata 70., gierkowską kroplówkę dobrobytu. – Dziadek zaczynał od 15 hektarów – mówi Patryk. Jan Gródek rozwinął się do osiemdziesięciu hektarów. Wziął kredyty, postawił oborę na nowej działce, zbudował dom. W 1981 r. poślubił Wandę, czarnowłosą dziewczynę o pięknych oczach. Rok później ich gospodarstwo zdobyło Złotą Wiechę. W 1988 r., dokładnie w swoje 31 urodziny, Jan Gródek otrzymał odznakę Zasłużony Pracownik Rolnictwa. – W naszej rodzinie wszystko kręciło się wokół ziemi – opowiada Patryk, który sam od dziecka uczył się rytmu dnia. Piąta rano – pobudka. Wydoić krowy, nakarmić, wyrzucić obornik, koszenie, nawożenie.