W gorące niedzielne południe 4 sierpnia 2013 r. biegł przez ogródki działkowe we Wrzeszczu przerażony mężczyzna. Ogródki między ulicami Grażyny i Wallenroda są jak knieje w środku miasta, gęste i duszne, otoczone kamienicami – ten mężczyzna wyglądał na zgubionego i uciekającego, był nietutejszy. Dopadł otwartych okien na parterze, próbował wejść do środka. No co jest? – pytał właściciel mieszkania. Zapamiętał tylko jedno słowo przybysza: zabiję, zabiję.
***
Niecałą dobę później, 5 sierpnia przed południem, ten mężczyzna już nie żył. Leżał w szpitalu, przywieziony w stanie krytycznym z komendy policji przy ulicy Białej we Wrzeszczu, nie odzyskał świadomości. Na chodniku ulicy Wallenroda zostało po nim trochę krwi, którą zmyły deszcze, kilka wypalonych zniczy i wydawało się, że to już wszystko. Jednak 17 sierpnia przeszedł przez dzielnicę marsz z hasłem „mordercy”. Ludzie mieli na sobie koszulki, na których ten zmarły przytulał córkę – zapalili znicze pod komendą na Białej. Już nie był nieznajomym, który zgubił się na działkach.
***
Nazywał się Paweł Tomasik, miał 30 lat, był taksówkarzem. Jego ojciec ma warsztat samochodowy, mama jest nauczycielką, dwie młodsze siostry i brat jeszcze się uczą. W niedzielę 4 sierpnia pędził ulicami Wrzeszcza radiowóz na sygnale, wjeżdżał na chodniki i w jednokierunkowe pod prąd. Brat i siostra Pawła szli z kościoła, cofnęli się pod ścianę kamienicy. Radiowóz wiózł Pawła, ale o tym nie wiedzieli. Z ogródków na Wallenroda do komisariatu na Białej jest kilkaset metrów – wszystko działo się w obrębie trzech ulic, ale ulice są we Wrzeszczu jak plemiona: Paweł Tomasik znany na Białej, gdzie jego rodzice mają dom obok komendy, na Wallenroda był już obcy. Paweł ostatnio ostro pił i nie mieszkał z rodzicami.
***
W niedzielę 4 sierpnia przyszli do Tomasików dwaj policjanci z Białej po cywilnemu. Powiedzieli, że zatrzymali Pawła na próbie włamania, Paweł zachowywał się bardzo agresywnie, a obecnie przebywa w szpitalu w stanie krytycznym. Czy chorował, brał narkotyki, pił? – pytali policjanci. Ojciec Pawła, Władysław, krążył po mieszkaniu, nie wiedząc, czego szuka, wreszcie znalazł trzy tabletki walidolu. Ale właściwie, co się stało, jakie włamanie, jaki krytyczny? – pytał. Policjanci wyjaśniali, że Paweł się z kimś pobił, na komendę wzięli go pobitego. Więcej nie mogli powiedzieć dla dobra śledztwa.
***
Wstyd byłoby ojcu fotografować syna w takim stanie, nawet nie wyjął telefonu. Paweł leżał podłączony do maszynerii podtrzymującej życie, ale jedynym znakiem życia, jaki dawał, były gwałtowne ruchy aorty w ramieniu. Obrzęk mózgu, złamany nos, krwawe plamy na biodrach, ramionach, kolanach, obita twarz i ucho. Ojciec mówił od tej pory: zbita pięścią twarz, skóra popękana od uderzeń kostkami dłoni. Nazajutrz, 5 sierpnia, jako przyczynę śmierci podano niewydolność krążenia i oddychania. W południe na szpitalnym korytarzu stali ojciec z synową, z rzeczami dla Pawła, ale dowiedzieli się, że umarł godzinę wcześniej – w ogóle nie podjął czynności życiowych. Miał 2 promile alkoholu we krwi.
***
Ostatnio życie Pawła pędziło na oślep, rodzice o tym wiedzieli. Było kilka w miarę dobrych lat, ale niedawno Paweł wyprowadził się z mieszkania od żony i córki. Krążył po mieście swoim taksówkarskim Mercedesem, trochę pracował u ojca w warsztacie, a wieczorami przyjeżdżał do rodziców na Białą albo do żony – widzieć się z córką. Nie wychodził, póki mała nie zasnęła. A potem niknął w mieście, w wynajętej kawalerce. Ojciec wszystko o nim wiedział – po cichu miał Pawła na oku. Nie mogło być tak, żeby ten chłopak – który zawsze słuchał ojca, umiał odkładać pieniądze, nigdy nie niszczył zabawek, bezboleśnie przeszedł burze dorastania – zmarnował się przez alkohol, bo nagle pokochał picie. Paweł był dumny – z żoną nie mieszkał, z rodzicami też nie chciał. Może miał żal, że nie ratują jego małżeństwa?
***
Po śmierci Pawła płakał cały warsztat samochodowy, wszyscy mechanicy. Przed różańcem za duszę Pawła wspólnik zapytał Tomasika, czy był na Wallenroda zobaczyć miejsce, gdzie Paweł się zgubił we własnej głowie i próbował wrócić przez czyjeś okno. Szli ulicą Wallenroda we Wrzeszczu – bardzo czujną ulicą, jak zauważył Tomasik, bo z wielu okien przyglądali im się ludzie. Skoro mieli taki zwyczaj, musieli też widzieć, co się stało z Pawłem. W niedzielny upał dwaj wezwani przez telefon policjanci przeprowadzili skutego kajdankami mężczyznę z działek na ulicę. Oni byli bardzo młodzi, przejęci zadaniem, on szedł spokojnie, dał się zamknąć w radiowozie. Potem nagle wyskoczył w kajdankach i biegł, wykrzykując: zabiję, zabiję. Policjanci dogonili, powalili go na chodnik. Pan Z widział, jak go katowali. Młody Y twierdził, że Paweł to jego kolega, i tak – policja go tłukła. Pani X widziała, jak jeden siedział mu na plecach i tłukł pięściami po głowie. Drugi tańczył wokół i bił pałką po nerkach. Ale pani X przez kilka kolejnych nocy znowu śpiewała alkoholowe pieśni w mieszkaniu. To był pana syn? – pytała Tomasika ulica Wallenroda – pod tamtym samochodem leży jego but.
***
Tydzień po śmierci Pawła Władysław Tomasik złożył w prokuraturze zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez policjantów ze swojej ulicy. Komenda z Białej kiedyś naprawiała radiowozy w jego warsztacie. Znał kilku z tych chłopaków z widzenia. Cały ten rejon położony wzdłuż torów kolejki trójmiejskiej był szemrany, tu zawsze było dużo roboty dla policji. Ale Paweł nie był żadnym bandytą – mówił ojciec – tylko miał ostatnio poważne kłopoty osobiste. Jeżeli narobił głupot na Wallenroda, po pijanemu pchał się komuś do okna, trzeba go było wziąć na dołek, postawić zarzuty, osądzić. Co się stało, że nagle stan krytyczny? Dzieci wiedziały, że za winy muszą ponieść karę, mówił ojciec Pawła, tak je z żoną wychowaliśmy. Ale czy można by nie organizować już marszów przez dzielnicę? – pytał komendant policji z Białej, który zaprosił ojca Pawła na rozmowę do komisariatu. Jego chłopcy się denerwowali przez marsze, tracili motywację do służby. Poza tym – ostrzegł komendant Tomasika – zaraz inni zaczną piec przy tej śmierci swoje pieczenie.
***
Pierwszy adwokat Tomasików był rzutki – rozmowę zaczął od odszkodowań, które wywalczy za śmierć Pawła. Dla rodziców, dla wdowy, dla córeczki. O czym pan do mnie mówi? – dziwił się Tomasik, chcę tylko wiedzieć, jak umarł mój syn. Zawziął się – sprzedał dwa samochody, żeby mieć pieniądze na walkę o pamięć Pawła. Następnie dzwonili zadymiarze i kibole z Gdańska, proponując pomoc w manifestacjach przeciw policji. Tomasik odrzucał oferty. Potem zgłosił się Łukasz Muzioł, znany w trójmieście alternatywny działacz społeczny, organizator wielu marszów sprzeciwu w różnych sprawach. Mieszkam w tej dzielnicy – mówił – też byłem zatrzymany przez policjantów z Białej, skuty kajdankami, pobity, rażony paralizatorem, zastraszany zarzutami. Tę ofertę Tomasik przyjął, Muzioł pomógł organizować marsz w dwa tygodnie po śmierci Pawła. Następnego dnia, 18 sierpnia, Tomasikowie byli zażenowani – ta śmierć była sprzedawana przez prawicowe media jako kryminalna afera polityczna z premierem rządu w tle. Niezależna Telewizja Drugiego Obiegu/Platforma Wideo Gazety Polskiej zatytułowała swój materiał: „Paweł Tomasik – Grzegorz Przemyk Tuska?”.
***
Już 5 sierpnia Prokuratura Rejonowa Gdańsk Wrzeszcz zleciła sekcję zwłok. Ciało Pawła leżało w Zakładzie Medycyny Sądowej Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego do końca miesiąca. W połowie sierpnia śledztwo przejęła Prokuratura Rejonowa w Kartuzach. Dopiero pod koniec sierpnia nastąpiły oględziny radiowozu, którym Paweł przewożony był z ulicy Wallenroda na ulicę Białą, na komendę policji. Wtedy także oficjalnie badano pałki zatrzymujących go policjantów. Oględziny ich rąk pod kątem, „czy znajdują się na nich ślady ciosów zadanych pokrzywdzonemu” – czego domagał się adwokat w dwa dni po śmierci Pawła – już nie miały sensu. Gdańska prokuratura upomniała Tomasika, że kostnica zakładu medycyny sądowej nie jest przechowalnią – może już syna chować. A gdyby syna nie zabrał, to zostanie pogrzebany na koszt miasta. Wyników sekcji zwłok nie było, ale Tomasik dowiedział się, że ciało nie jest do tego niezbędne – przyjdą, jak przyjdą. Pogrzeb Pawła odbył się 30 sierpnia. Przedsiębiorca pogrzebowy powiedział, że rzadko widuje tak zmasakrowane twarze. Wyników sekcji zwłok wciąż brakuje – nie wiadomo, dlaczego umarł.
***
Włamywacz i złodziej – pisały o Pawle Tomasiku gdańskie gazety. W jakim świetle to nas stawia? – pytali rodzice, chłopak nikomu nic nie ukradł. Paweł handlował autami, miał dobre kontakty w tej branży, nie narzekał na brak pieniędzy. Pił za swoje. Przez picie wyprowadził się od żony i córeczki. Mógł wrócić, gdyby poszedł na odwyk, ale jakoś nie szedł, wobec tego listonosz przyniósł pozew rozwodowy. Paweł się złamał, sprzedał taksówkę, niknął w mieście i pojawiał się niespodziewanie. Było światełko w tunelu, mówili rodzice, na dzień po śmierci Paweł umówiony był w poradni.
***
4 września Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Policjantów Województwa Pomorskiego poskarżył się w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji na „niezgodne z zasadami etyki dziennikarskiej” zachowanie jednego z dziennikarzy TVP, który zajął się sprawą Pawła Tomasika. Policyjni związkowcy mieli żal, że dziennikarz nie podał następujących faktów: Paweł podczas zatrzymania kopnął jednego z funkcjonariuszy w brzuch; zapierał się przy wsadzaniu go do radiowozu; to policjanci z Białej wezwali do bardzo agresywnego Pawła pogotowie; policjanci prosili o podanie Pawłowi leków uspokajających; po zatrzymaniu akcji serca reanimowali Pawła na komendzie przez kilkanaście minut, nim przyjechało pogotowie. Paweł Tomasik miał połamane żebra; uraz mógł powstać wskutek reanimacji prowadzonej przez niedoświadczone osoby, przyznała prokurator Anna Grzech z Kartuz. Zwykle w komisariatach są systemy monitoringu, ale 4 sierpnia monitoring na Białej był akurat popsuty.
***
W gorące niedzielne przedpołudnie 4 sierpnia 2013 r. do pana Tadeusza na ulicę Wallenroda we Wrzeszczu przyjechała synowa odebrać wnuczka. Wnuczek bawił u pana Tadeusza, emerytowanego ekonomisty, przez weekend. Dlatego dziadek nie zdołał obejrzeć meczu siatkarskiego Polek z Amerykankami; oglądali jedynie bajki na kanale Mini-Mini. Pan Tadeusz posprzątał w mieszkaniu, otworzył okna, zrobił sobie kawy, zapalił papierosa i usiadł do powtórki meczu. W jednym oknie stał telewizor, a do drugiego podbiegł Paweł Tomasik. Zakładał nogę na parapet, chciał wchodzić do środka. No co jest? – pytał ekonomista. Ale Paweł miał szklane oczy, żadnych obić na twarzy, tylko brudna twarz i te przerażone szklane oczy. Rzucał doniczki z kwiatami w głąb mieszkania. Co jest? – Tadeusz odpychał go od okna; udało się za trzecim razem – Paweł walnął twarzą w ścianę, upadł na tyłek. Ale po chwili znowu wchodził przez okno, milczący i zacięty. Sąsiad z góry zadzwonił po policję. Paweł położył się na ziemi na plecach, włożył ręce pod głowę. Czekał. Nie chciał mnie okraść – mówił pan Tadeusz – ten chłopak wyglądał na zgubionego. Gdyby był w stanie powiedzieć, o co mu chodzi, ja bym mu pomógł.