Po co nam dodatkowa polisa?
Minister Arłukowicz i ubezpieczenia dobrowolne
Oprócz obowiązkowej składki na zdrowie, moglibyśmy wykupić dodatkowe polisy. MZ ma nadzieję, że dzięki nim do publicznej służby zdrowia napłynęłoby trochę tak potrzebnych pieniędzy. Skróciłyby się nieco kolejki. Żeby nadzieje te nie okazały się płonne, trzeba jednak ludziom uczciwie powiedzieć – co będą mogli kupić za te dodatkowe pieniądze?
Lepsze miejsce w długiej kolejce do specjalisty czy operacji? To warte byłoby dodatkowych pieniędzy. Wyższy standard leczenia? Za to już niekoniecznie warto regularnie dopłacać pieniądze. Po co mi lepszy pokój, skoro na samo miejsce w szpitalu będziemy czekać tak samo długo? Za co konkretnie mamy płacić, skoro w zasadzie wszystko należy nam się za darmo? Do koszyka świadczeń gwarantowanych dorzuca się kolejne procedury, ignorując fakt, że są to obietnice bez pokrycia.
Gwarantując nam w konstytucji „leczenie na możliwie najwyższym, światowym poziomie”, w praktyce państwo nie gwarantuje nam niczego. Co zagwarantuje nam za kolejną, tym razem dodatkową składkę? Od uczciwej odpowiedzi na to pytanie zależy nasza reakcja. To, czy choćby nikła część społeczeństwa uzna polisy za towar wart swojej ceny. Wtedy, jak szacują specjaliści, pieniądza na dodatkowe ubezpieczenie wysupła nie więcej, jak 5-10 proc. Jeśli nie, nikt dodatkowych polis nie wykupi i cała akcja okaże się fiaskiem.
Na razie jednak ministerstwo tłumaczy się mętnie. Daje do zrozumienia, że na przesunięcie się do przodu w długich kolejkach do leczenia posiadacze dodatkowych polis nie mają co liczyć. Ukręca sprawie łeb już na wstępie. Bo opozycja już skorzystała z okazji, zarzucając rządowi, że – wprowadzając dodatkowe ubezpieczenia – poprawi dostęp do leczenia wyłącznie bogatym.