Ciemne chmury nad głowę znanego ginekologa nadciągnęły po tym, gdy za sprawą tygodnika „Wprost” wyszło na jaw, że Bogdan Chazan nie tylko odmówił aborcji ciężarnej kobiecie, u której stwierdzono ciężkie uszkodzenia płodu, ale nie skierował jej do innego lekarza, który mógłby przeprowadzić zabieg. O ile profesor miał prawo go nie wykonać – powołując się na klauzulę sumienia – o tyle, nie kierując kobiety do innego ginekologa, prawdopodobnie naruszył prawo. Konkretnie jeden z artykułów ustawy o zawodzie lekarza, który mówi, że gdy lekarz nie wykonuje usługi medycznej ze względów sumienia, „ma obowiązek wskazać realne możliwości uzyskania tego świadczenia u innego lekarza lub w innym zakładzie opieki zdrowotnej”.
W wywiadzie, który ukazał się w najnowszym numerze POLITYKI, profesor przyznaje – choć nie wprost – że tego nie robi. Mówi Joannie Podgórskiej: „Niech pani sobie wyobrazi taką sytuację: przychodzi pacjent do apteki i mówi: poproszę o cyjanek potasu, bo mam zamiar popełnić samobójstwo. A aptekarz mu odpowiada: ja panu nie sprzedam, bo jestem katolikiem, ale dostanie pan w aptece za rogiem”. Co ciekawe, Bogdan Chazan twierdzi, że klauzulą sumienia można objąć cały szpital. Skoro tak, to – jak rozumiem – żaden z lekarzy ze szpitala św. Rodziny w Warszawie nie odsyła pacjentek ze wskazaniami do aborcji do innych lekarzy, którzy mogliby ten zabieg wykonać.
Jeśli rzeczywiście tak jest, to odpowiednie organy powinny jak najszybciej zbadać sprawę. Na razie robi to właściciel szpitala, czyli stołeczny ratusz, oraz – na wniosek ministra zdrowia – Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej Naczelnej Izby Lekarskiej, który może skierować sprawę do sądu lekarskiego. Być może weźmie ją pod lupę również prokuratura.
Prof. Chazan mówi, że stał się celem akcji medialnej. Że decyzja ministra zdrowia jest dla niego przykra, a w sprawie „Deklaracji Wiary” obserwujemy „ataki pełne nienawiści”, „niewybredne i kłamliwe” ze strony kół lewicowych.
Dziwi mnie trochę ta trwoga profesora. Skoro Bogdan Chazan zdecydował się – świadomie! – podpisać tak kontrowersyjną deklarację, powinien wiedzieć, że podniosą się głosy protestu. Tym bardziej powinien wiedzieć, jakie konsekwencje mogą go spotkać, jeśli naruszy prawo, nie kierując pacjentki do innego ginekologa. Nie powinien tym bardziej chować się za murem oskarżeń, które sprawiają wrażenie ciosów na odlew.
Po ludzku trudno oczekiwać od profesora nadstawiania drugiego policzka (choć byłaby to postawa bardzo ewangeliczna, zgodna z katolickim światopoglądem Bogdana Chazana i potwierdzająca jego wyznaniowe pobudki, którymi kierował się jako lekarz), ale można wymagać od niego, by miał to coś, co nazywa się odwagą cywilną. To znaczy: by był gotów z godnością przyjąć konsekwencje swych decyzji. A więc zarówno ostre protesty, a nawet oskarżenia o kierowanie się pozamerytorycznymi pobudkami, jak i – przede wszystkim – odpowiedzialność dyscyplinarną. By miał odwagę powiedzieć: złamałem prawo świadomie, bo uważam, że zasady mojej wiary stoją ponad prawem państwowym i jestem gotów ponieść karę. By miał również odwagę powiesić na drzwiach swojego gabinetu kartki z informacją, że ani nie dokonuje aborcji, ani nie kieruje na nią tych pacjentek, które mają do tego prawo, ani nie wypisuje tabletek antykoncepcyjnych.
Tyle że profesor doskonale wie, że taka deklaracja oznaczałaby dla niego najpewniej utratę stanowiska i prawdopodobnie koniec pracy na państwowym czy samorządowym stanowisku. Pozostałaby wyłącznie prywatna praktyka, która nie daje większego prestiżu. W sumie nie można się więc dziwić, że prof. Chazanowi zabrakło tego, co w tej sytuacji rzeczywiście zasługiwałoby na szacunek – odwagi do końca.