Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Dwa światy

Samobójca – zabójca

Karol mógł wybrać uderzenie w drzewo, rosną przy drodze do wyboru – mówi prokurator. Ale on chciał umrzeć z hukiem, widowiskowo. Karol mógł wybrać uderzenie w drzewo, rosną przy drodze do wyboru – mówi prokurator. Ale on chciał umrzeć z hukiem, widowiskowo. Mirosław Gryń / Polityka
„Ja, Karol, prowadzę pojazd, który zaraz się rozbije. Tobiasz jedzie ze mną i jest świadomy tego, że zaraz zginie”. Karol pisze to oświadczenie na odwrocie starego kwitu. Składa podpis. Tobiasz też.
Na gładkim, suchym odcinku szosy stały wraki dwóch samochodów po zderzeniu czołowym.Mirosław Gryń/Polityka Na gładkim, suchym odcinku szosy stały wraki dwóch samochodów po zderzeniu czołowym.

Jest ciemno. Prosty odcinek drogi, sucha, dobrze utrzymana szosa, bez kolein i dziur. Po obu jej stronach rosną solidne drzewa. Karol przekracza dozwoloną szybkość. Jedzie 90 km na godzinę. Widzi przed sobą światło zbliżającego się pojazdu. Zjeżdża raptownie na przeciwległy pas. Huk. Zderzenie czołowe. Biegli nie znajdą na szosie śladów hamowania.

Karol

Kilka dni wcześniej wyszedł z komendy policji, z aresztu. Bo znieważył policjanta i jechał samochodem po alkoholu. Będzie miał za to karę, rzecz jasna. Był zdenerwowany, napięty. Jego dziewczyna Mariola dostała pracę w Tesco, a on się na to nie zgadzał. Bał się, że Mariola pozna kogoś w nowym miejscu i zostawi go, zwłaszcza że jej rodzina nie jest mu przychylna. I zostanie sam.

Miał zawsze poczucie, że jest sam. Kiedy miał dwa lata, ojciec zostawił rodzinę – jego, matkę i siostrę Jagodę. Matka związała się z innym mężczyzną. Dzieci z nimi mieszkały. Konkubent bił Karola czym popadnie. Za przewiny i dla przyjemności. Nienawidził chłopaka bez powodu. Jagody nie bił, bo mu się stawiała. I że dziewczynka.

Rodzonego ojca Karol zobaczył na komunii świętej. Przywitali się. I to koniec. Do Jagody ojciec kiedyś zadzwonił: Cześć córeczko, mówi tata. Chciał się spotkać. Zobaczyć, jak ona, kiedy dorosła, wygląda. Jagoda się zgodziła, bo była ciekawa, jak teraz wygląda on. Porozmawiali. Jeszcze parę razy do niej zadzwonił. I też koniec.

Może znów zrobi to za parę lat i znów powie: Cześć córeczko? Tak myśli Weronika, przyrodnia siostra Karola i Jagody, urodzona z drugiego związku ich matki z drugim konkubentem.

Jagoda

Jagoda wygląda pięknie. Jest wysoka, zgrabna jak modelka. Przy matce i jej drugim mężczyźnie mogłaby zwyczajnie dorastać, gdyby oboje tak nie pili i gdyby on tak strasznie nie bił Karola. Matka próbowała Karola bronić, ale cóż mogła zrobić. Zresztą bijący to przecież jej chłop. Nie umiała żyć bez chłopa sama.

Kiedy Jagoda miała 13 lat, uciekła na wieś do babci, matki jej mamy. Babcia mieszkała z dwoma synami, starymi kawalerami, którzy strasznie pili. Babcia była bardzo piękną kobietą. To pewnie po niej Jagoda, Karol i Weronika są urodziwi – słusznego wzrostu, pięknoocy.

Babcia też piła na potęgę, ale była dobrą gospodynią. Trzymała porządek, a na święta stół uginał się, jak być powinno, od jedzenia.

Choć Jagodzie jednak się poszczęściło. Po ucieczce z domu powiedziała babci, że u niej nie zostanie, ale do matki też nie wróci, bo matka pije. I że chce koniecznie do domu dziecka. To była jedna z dwóch najlepszych decyzji w jej życiu. Jagoda mówi, że dom dziecka ją psychicznie uratował.

W rok później, kiedy była już w sierocińcu i miała 14 lat, poznała chłopaka z miasteczka. Chciała mieć kogoś bliskiego, jak wszystkie dzieci niczyje. Chodzili trzymając się za ręce: Romeo i Julia. W 17 roku życia Jagoda zaszła w ciążę i urodziła Vanessę.

Zapowiadało się dobrze. Jagoda i ojciec dziewczynki mieli wziąć ślub. Wynajęto salę. Zaproszono gości. W szafie wisiała – do dziś wisi – suknia ślubna, w której Jagoda zrobiła sesję fotograficzną. Wygląda olśniewająco. Pozostało tylko załatwić zespół taneczny na wesele. Jagoda pokazuje stolik w mieszkaniu Jacka, menedżera zespołu, przy którym usiedli, żeby omówić warunki zlecenia. Widziała Jacka po raz pierwszy w życiu. Stało się coś dziwnego. Nagle niezwykła siła zaczęła przyciągać ich do siebie. Ze zlecenia jakoś nic nie wyszło.

Spotkali się nazajutrz. Długo rozmawiali. Potem wszyscy zauważyli, że Jagoda jakby zaczęła promieniować. I co ze ślubem? – pytali. Nie będzie żadnego grania na weselu – powiedział Jacek, nie na tym. Był trzy lata po rozwodzie. Zamożny, solidny. Jagoda wzięła dziecko, spakowała walizkę i przeniosła się do mieszkania Jacka. Ślub został odwołany. I to była ta druga najlepsza decyzja w jej życiu.

Jagoda chodzi do szkoły średniej. Zdobyła prawo jazdy. Vanessa za Jackiem przepada z wzajemnością. Jagoda mówi, że Jacek przyszedł raz z pracy do mieszkania, w którym mieszkają, i rozpłakał się ze szczęścia.

 

Weronika

Kiedy Karol miał 17 lat, matka rzuciła drugiego konkubenta i przeniosła się do domu swej matki i dwóch jej synów, pijących starych kawalerów. Ale szybko znalazła trzeciego konkubenta w innej miejscowości. Żyją i piją razem już sześć lat, choć matka mniej, bo już nie to zdrowie.

Weronika, córka drugiego konkubenta, wyjawia, że ten drugi, jej ojciec, sam ją od siebie wykopał, mówiąc: żadnych więcej bab. Wystarczy. Po 50 latach starań drugi dostał wreszcie mieszkanie socjalne w miasteczku i żyje sobie bez bab, jak chciał. Weronika nie mieszka z ojcem, choć próbowała. Ale tak się wyżywał, że połknęła garść tabletek i z trudem ją odratowano. A gdy zaszła w ciążę, to już strasznie – że nic niewarta, łachudra. Matka też ją zawsze wyzywała: pod most pójdziesz, do niczego jesteś i tak w kółko.

Fakt: Weronika była paskudna. Za wagary, krnąbrność i kradzieże przenosili ją z jednego ośrodka wychowawczego do drugiego. Skończyła tylko podstawówkę. W którymś z ośrodków poznała chłopaka, zaszła w ciążę i urodziła synka w tym samym wieku co jej przyrodnia siostra Jagoda Vanessę.

Gdy skończyła 18 lat i żaden ośrodek ani sierociniec nic już do niej nie miał, zamieszkała z ojcem synka w wynajętym mieszkaniu. Jego ojciec, żaden menel, pracuje całymi dniami jako kierowca, a ona wychowuje małego. Ledwo im wystarcza na jedzenie i opłaty, cała nadzieja, że dostaną mieszkanie socjalne szybciej niż za 50 lat, tak jak ojciec Weroniki.

Jagoda mówi, że Weronika odnalazła sens życia – swoje dziecko. Wyszła na prostą. Jest nadzieja, że się na niej utrzyma.

Ich brat takiego sensu nie odnalazł. A nie potrafi żyć, jak żyją jego kumple – z dnia na dzień. Do nikogo niepodłączony, niczyj, sam. Odkąd matka wyniosła się do trzeciego konkubenta, wynajmuje mieszkanie. Pracuje raz tu, raz tam. Czasem jeździ do pijących wujków, starych kawalerów, na wieś. Nie radzi sobie ze sobą i coraz częściej zalewa się alkoholem, jak ci wujkowie.

Pojechał raz do nich w odwiedziny i mówi, że wychodzi z domu za potrzebą. Ale coś długo go nie było. Jeden z wujków wyszedł na podwórko i widzi, że Karol zawisł na słupie. Rzucił się do niego, odciął sznur, spadli razem w pokrzywy. Nie wezwali pogotowia. Karol jakoś doszedł do siebie, a potem chodził z odciśniętą bruzdą na szyi.

Tobiasz

Karol wyszedł z komendy policji. Czekała go wkrótce rozprawa za obrazę policjanta i jazdę po pijaku. Ale to nie dziś. Po południu spotkał się z kolegami, żeby odreagować. Żadni przyjaciele, tylko znajomi. Nie miał przyjaciół, nie umiał mieć. Na spotkanie przyszedł Tobiasz.

Tobiasz od kilku miesięcy nie mieszkał z rodzicami i braćmi w starej przedwojennej kamienicy. Matka Tobiasza siedzi na krzesełku na podwórku i gawędzi z sąsiadkami. Pamięta, jak tu kiedyś żyli. W budynku nie było wody, za potrzebą trzeba było iść daleko za dom. Kiedy była małą dziewczynką, jeszcze po wojnie, jej matka szła 6 km do lasu z szóstką dzieci zbierać grzyby na zarobek. Szły gęsiego jedno za drugim, bo na bilet autobusowy rodziców nie było stać. Kiedy matka urodziła najmłodsze, na trzeci dzień po porodzie włożyła niemowlę do wózka i pchała go, a za nim szły wszystkie gęsiego na te grzyby po parę groszy. Pieluszki suszyły się w lesie na gałęzi, a one wszystkie zbierały, a potem znów gęsiego do domu.

Ale później się poszczęściło. W kamienicy założono wszystkie wygody i do lasu chodziło się tylko dla przyjemności. Kiedy matka Tobiasza dorosła, wyszła za mąż za mężczyznę z rodziny z dziada pradziada mieszkającej w miasteczku. Z Zachodu przyjechała mieszkająca tam krewna, która pozbierała wszystkich przodków od protoplasty rodu z 1783 r. i uszeregowała. Kto kogo zrodził, kiedy, ile dzieci, kogo zrodziły te dzieci. I wydała o tym książkę. Tobiasz i jego bracia są ostatnimi na gałęzi genealogicznej. Jednego brata już nie ma. Zrobił karierę – mówi jego matka. Został kucharzem po szkole i nadzieją rodziny, bo z takim dobrym zawodem. Ale powiesił się z miłości do dziewczyny z tej samej klatki.

Ojciec Tobiasza zamiatał ulice. Przychodził wieczorem wykończony. Bracia piją. Tobiasz zadarł z matką, która chce trzymać jego i braci twardą ręką. Mieszkał w miasteczku, ale matka nie wiedziała gdzie. Czasem spotykała go na ulicy. Wróć. A on, że nie.

 

Czołówka

Karol spotkał się z Tobiaszem i jeszcze z jakimś kumplem w południe. Żeby odreagować. Usiedli koło kościoła i gadali. Kilka piw, jak zwykle. Kumple, jeśli pracują, to dorywczo. I przeważnie na czarno. Jeden z nich mówi na podwórku Tobiasza, że prywaciarz rzuci jakąś stówę, dwie albo i wcale. I nie wiadomo, na co tę stówę wydać: czy na jedzenie, czy na opłaty? A jeszcze papierosy i piwo. Na to starczyć musi. Co warte życie bez tego?

Kiedy tak siedzieli pod kościołem, doszła do nich Mariola, dziewczyna Karola, z którą mu się ostatnio nie układało. Karol odszedł z Mariolą na bok od towarzystwa i rozmawiali. Rozmowa nie wychodziła. Mariola ponoć powiedziała, że pójdzie do lasu się powiesić. W każdym razie ktoś to słyszał od Karola w szpitalu. A Karol Marioli na to: To ja ci pokażę, jak naprawdę wygląda śmierć. Wrócił do chłopaków, chwycił pustą butelkę po piwie i rozbił ją o głowę. Zaczął krwawić. Mariola zmoczyła podkoszulek i przemyła ranę. Zabrakło piwa. Tobiasz poszedł do sklepu po jeszcze trzy butelki.

Zbrzydło tak siedzieć pod kościołem. Pojechali nad rzekę samochodem Karola, choć naprawdę to nie był jego. Pożyczył auto od znajomego. Prawa jazdy też nie miał, to kosztuje, a zresztą po co?

Mariola nie chciała dalej jechać. Po drodze wysiadła. Karol powiedział, że się zabije albo to ona sama wyczuła takie niebezpieczeństwo. Był pobudzony. Machał rękami jak wariat. O tym, że odbierze sobie życie, mówił nie pierwszy raz. Jeśli ktoś często tak mówi, to mu się nie wierzy. I to jest błąd.

Siedemdziesiątka

Mariola zatelefonowała do matki Karola, żeby tamta coś zrobiła. Ale co matka mogła zrobić? Można było zadzwonić na policję, ale jakoś nikomu nie przyszło to do głowy. Więc Mariola zadzwoniła do Jagody, że Karol chce pewnie uderzyć w tira. Jagoda z narzeczonym Jackiem natychmiast wsiedli do samochodu i podjechali pod dom Marioli, żeby się dowiedzieć, w którym kierunku Karol mógł pojechać. Po drodze zadzwoniła do brata. Co chcesz zrobić? Pomogę ci, bracie, nie rób głupstw. Ale Karol powiedział, że się z Jagodą żegna. Że jest sam i do końca sam zostanie.

Jagoda z Jackiem zaczęli jeździć samochodem, żeby znaleźć Karola. W końcu go zobaczyli. Stał na poboczu przy samochodzie blady, z krwią ściekającą z rozbitej butelką głowy. Na miejscu kierowcy siedział Tobiasz. Karol kazał mu wysiąść i żeby sobie poszedł, ale Tobiasz powiedział, że nie wysiądzie, bo mu na życiu też nie zależy.

Jagoda chciała brata zatrzymać, błagać, rozmawiać, ale on wskoczył do samochodu i ostro ruszył przed siebie. Na drugiej stronie starego kwitu napisał oświadczenie, że on i Tobiasz zaraz zginą. I dwa podpisy. Wszystko działo się bardzo szybko. Tobiasz jechał 90 km na godzinę. Jagoda z Jackiem nie mogli go dogonić.

Minęło kilka chwil i to zobaczyli. Na gładkim, suchym odcinku szosy stały wraki dwóch samochodów po zderzeniu czołowym. Tobiasz leżał na siedzeniu pasażera, a Karola siła uderzenia wyrzuciła na tylną kanapę. Widać było nogi między przednimi fotelami. Miał złamane udo, staw łokciowy, stłuczone płuco, trzustkę i wstrząśnienie mózgu. Nic tak znów strasznego, żeby z tego nie wyjść. Tobiasz złamał sobie tylko rękę.

W drugim samochodzie leżał młody chłopak.

W szpitalu przed śmiercią tamten chłopak tłumaczył się przed matką, że zgodnie z przepisami jechał, 68 km na godzinę, a dozwolona była siedemdziesiątka. To zdanie bardziej niż coś innego zwala matkę z nóg.

Od domu dzieliło go tylko 5 km. Wracał znad jeziora w dobrym nastroju. Absolutnie trzeźwy. Syn dyrektorki szkoły i prawosławnego duchownego. Jedynak. Miał narzeczoną. Długo dochodziła do siebie. To była wielka miłość. Właśnie zdał maturę i dostał się na studia. Żadnych dramatów w życiorysie: spokojne życie chłopaka z dobrej rodziny.

Spotkały się na szosie w ułamku sekundy dwa światy. Niestykające się na co dzień – powiedziała jego matka. Choć przecież to małe miasteczko, z widzenia się znali, ale tylko z widzenia, każdy u siebie.

Ulicami przeszedł marsz milczenia. Ale głównie przyszedł ten drugi świat zabitego chłopaka. Na jego grobie palą się zawsze znicze, ktoś tam ciągle u niego bywa. Miał charyzmę, dar gromadzenia wokół siebie ludzi.

Karol mógł wybrać uderzenie w drzewo, rosną przy drodze do wyboru – mówi prokurator. Ale on chciał umrzeć z hukiem, widowiskowo. Niech zobaczą wszyscy, że jeśli życie się nie udaje, może udać się śmierć.

Biegli nie stwierdzili, że Karol jest chory psychicznie, a tylko, że ma zaburzenia nerwicowe wynikające z jego drogi życiowej, które jednak nie wpływają na ocenę poczytalności.

Sąd Okręgowy w Lublinie wymierzył mu 12 lat.

Polityka 36.2014 (2974) z dnia 02.09.2014; Społeczeństwo; s. 34
Oryginalny tytuł tekstu: "Dwa światy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną