Jest lato 2000 r. Nina, lat cztery, na wakacjach w Grecji. Dla rodziców nic nadzwyczajnego, że nie rozgląda się za lodami na patyku, tylko chce stać blisko przewodniczki. Inaczej płacze, że nic nie słyszy, gdyż wysocy ludzie zasłaniają jej głos. Nie mają odniesienia przy jedynaczce. Więc nie notują z rodzicielskim podziwem, że czyta już od roku. A w wieku lat pięciu, planując zostać pisarką, wypełnia opowiadaniem 50-stronicowy zeszyt: historia paranormalna, ze spójną fabułą.
Szczerze mówiąc, do dziś nie mają nad Niną histerycznego zachwytu. OK – powiedział tata przed rokiem, gdy wróciwszy na weekend z Gdyni do domu w Sztumie, wspomniała, że ona, 17-latka, chodzi na uniwersyteckie wykłady z czwartym rokiem fizyki.
Doktorskie małżeństwo. On stomatolog, ona laryngolog. Ale jeśli mieli jakiś kontakt z fizyką, to tylko studenckie wspomnienia, jak słabo im szło. Tymczasem Nina w późnej podstawówce, gdy pierwszy raz widzi całkę, pyta: co to jest? Tu następuje jej pierwszy życiowy przełom: całka wchłania świat Niny, a Nina świat całki. W zeszytach piramidy równań. Zdolna się nad nimi wzruszać, widząc, że potrafią opisać wszystko to, co dzieje się wokół niej, zaczynając od oddziaływania między atomami w biurku, przy którym siedzi (na biurku leżą już podręczniki akademickie).
We wczesnym gimnazjum po raz pierwszy jest pod wrażeniem siebie samej. Zostaje członkiem Mensy z wynikiem IQ 156 plus. Tu kończy się skala, więc trudno powiedzieć, ile naprawdę. I wreszcie wie, czego chce – zostanie laureatką Nobla z fizyki. Ale najpierw trzeba zdobyć bazę, więc kilometry podręczników. Wybiera prestiżowe liceum w Gdyni. Poniekąd przez wzgląd na Uniwersytet Gdański.