Wciąż jakaś nowa głośna historia z szaleńczą jazdą w tle. Ostatnio w Wyszecinie pod Wejherowem na Pomorzu: nocna szarża audi zakończyła się zabiciem 27-letniej kobiety w ciąży. Sprawca wypadku nie miał prawa jazdy i był pijany, za co już wcześniej był karany, ale zawsze w zawieszeniu. Dwa dni wcześniej, pod Kobylinem – inna śmierć ciężarnej, która sama prowadziła za szybko. Jeszcze wcześniej szalony kierowca, który wjechał w młodzież na festiwalu Przystanek Woodstock, no i ta spektakularna historia o białym sportowym BMW M3, ścigającym się z motocyklami, pędzącym po Warszawie pod prąd, mijając bezczynną policję. Było we wszystkich telewizjach. W tym ostatnim wypadku autorem filmu jest sam kierowca. Sprowokował miliony wyświetleń w sieci. I komentarze: pozamykać szaleńców.
Telewizja pokazała, społeczeństwo się rozgrzało, sprawa zrobiła się głośna. Padły pytania – te, które zawsze padają – jak to możliwe, że BMW szaleje po Warszawie i nic. I gdzie była policja? Premier zadeklarował zaraz, że coś takiego nikomu w Polsce nie ujdzie płazem, policja zabrała się do sprawy.
Dochodzenie dostało Biuro Kryminalne Komendy Stołecznej Policji oraz wszystkie inne jednostki, w razie potrzeby. Zabrano się do ustalania, kto kierował. Policjanci uznali, że jest tylko jedno takie BMW w Warszawie, kierowane przez Norberta N., znanego jako Frog: 24-latka prowadzącego firmę, właściciela licencji kierowcy wyścigowego, który wcześniej jeździł nocami z kolegami na zamkniętym pasie w okolicach cargo przy lotnisku na Okęciu. Tor był nielegalny, policja zrobiła kilka nalotów i się skończyło – teraz jeżdżą gdzie się da, choćby ulicami.