Jarosław Urbański: skromny sweter w paski, wieczna czarna kurtka, w rozmowie nie potrzebuje pytań, mówi z zapałem, używa słów zapomnianych (np. człowiek ideowy) i dopiero wchodzących w modę (np. prekariat). Żywcem wyjęty z początku lat 80., myślisz, a on potwierdza: wśród kilkudziesięciu aktywistów Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza są jeszcze ci z peerelowskiej opozycji. Tacy, których od zawsze rusza krzywda.
CV Urbańskiego: socjolog, autor właśnie wydanej książki „Prekariat i nowa walka klas” (– Ani grosza nie będę z tego miał), w młodości działacz anarchizującej organizacji Wolność i Pokój (– Siedziałem), obecnie prekariusz (– Może z pięć lat na etacie). I działacz związkowy. Irytuje go, ilekroć słyszy, że Polak pracownik spokorniał, że konformista, oportunista, zalękniony. Albo że nie ma powodów do podnoszenia głowy. Powody są i bunt jest. Tyle że się go nie zauważa, chyba że polega na tradycyjnym górniczym dymieniu pod gmachem rządu. Albo tłumi się go w zarodku.
Prepokorni
Wydawać by się mogło, że nie ma dziś w Europie pokorniejszej klasy pracującej niż w Polsce. Związki zawodowe skupiają zaledwie 15 proc. zatrudnionych, gdy w Skandynawii np. ponad 70 proc. Istnieją, co prawda, aż 22 ogólnokrajowe organizacje międzybranżowe i 12 rolników indywidualnych, ale 6,6 tys. pozostałych to rozproszona drobnica. Branżowe lub zakładowe układy pracy? Może kilkanaście procent jeszcze pamięta, że coś takiego, jak siatka płac, zasady premiowania, dodatki za wysługę lat, odprawy, nagrody, zasady negocjacji płacowych i indeksacji wynagrodzeń, może być efektem umowy zawartej z pracownikami, a nie kaprysu pracodawcy, czyli tajnego, indywidualnego kontraktu.