Paweł Walewski: – Czy podoba się panu pakiet onkologiczny?
Wiesław W. Jędrzejczak: – Pacjenci z podejrzeniem nowotworu wymagają specjalnego potraktowania i jestem za tym, by tak było.
Ale czy ciężar rozpoznawania nowotworów przerzucony na lekarzy rodzinnych to dobry pomysł?
Bez przesady z tym ciężarem. W Polsce lekarz rodzinny to ciągle w pewnym stopniu specjalista od wystawiania skierowań. Przecież część pacjentów – zwłaszcza w miastach – przychodzących po skierowanie już ma gotową diagnozę uzyskaną w systemie prywatnym, a jedynie potrzebna im przepustka – tym razem tzw. Zielona Karta – by wejść do systemu.
Czy lekarze rodzinni są fachowo przygotowani do wstępnego rozpoznawania nowotworów?
Powinno tak być, ale za każdego ręczyć się nie da. Ja od lat uczę podstawowej zasady: lepiej myśleć o najgorszym, zamiast coś zaniedbać. Dlatego jeśli do gabinetu wchodzi pacjent w średnim lub starszym wieku, to trzeba z góry założyć, że może mieć chorobę nowotworową.
Studia medyczne wpajają taką onkologiczną wrażliwość?
W uczelniach medycznych już wszędzie doczekaliśmy się egzaminu z onkologii.
Minister zdrowia, reklamując pakiet onkologiczny, twierdzi, że lekarz rodzinny dzięki zwiększonej liczbie badań, jakie będzie mógł zlecić choremu, postawi wstępną diagnozę. To takie proste?
Lista badań tu w niczym nie pomoże. Wiele też razy widziałem nowotwory z mnogimi przerzutami do wątroby i prawidłowym opisem USG. Tu dużo zależy od rozdzielczości aparatu i doświadczenia specjalisty, który to badanie wykona.
A test PSA, rzekomo wykrywający raka prostaty? To wskaźnik wątpliwy, a pojawia się w wykazie badań dostępnych dla lekarza rodzinnego.