Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Sąd ostateczny

Wymiar sprawiedliwości nie zawsze sprawiedliwy

Walka z sądową opresją to dla zwykłego obywatela droga długa i pełna pułapek. Tylko nielicznym i zdeterminowanym udaje się ją przebrnąć. Walka z sądową opresją to dla zwykłego obywatela droga długa i pełna pułapek. Tylko nielicznym i zdeterminowanym udaje się ją przebrnąć. East News
Dlaczego człowiek skrzywdzony przez sąd praktycznie nie ma w Polsce szans na odszkodowanie od państwa?
Prokuratoria Generalna to ponad stu prawników, którzy doskonale znają procedury i orzecznictwo. W starciu z nimi zwykły obywatel, bez wyspecjalizowanego w danej dziedzinie adwokata, nie ma szans.Wavebreak Media Ltd/Smarterpix/PantherMedia Prokuratoria Generalna to ponad stu prawników, którzy doskonale znają procedury i orzecznictwo. W starciu z nimi zwykły obywatel, bez wyspecjalizowanego w danej dziedzinie adwokata, nie ma szans.

Czasami takie sprawy budzą emocje, jak w ostatnim głośnym przypadku żądania gigantycznego, bo blisko 22,5 mln zł, odszkodowania przez gangstera Ryszarda Boguckiego, za niesłuszne oskarżenie o nakłanianie do zabójstwa gen. Marka Papały. Częściej przechodzą cicho. Jak sprawa Artura P., który pozwał sąd. A dokładnie pozwał prezes Sądu Okręgowego w Warszawie. – Na początek trudno znaleźć adwokata, który by się podjął takiej sprawy – mówi Artur P., historyk po KUL i biznesmen. Idzie o bezprawną egzekucję komorniczą. Gdy w sierpniu ubiegłego roku zablokowano mu konto nakazem zapłaty 50 tys. zł plus odsetki, pociemniało mu w oczach. Rodzina na utrzymaniu, dzieciom do szkoły książki, zeszyty trzeba kupić, zapłacić ZUS, podatki, rachunki, a jeszcze trzeba interesy dalej prowadzić, a tu konto wyczyszczone, żadnych szans na jakiekolwiek wpływy. Ale też jeszcze wtedy łudził się, że kłopoty są przejściowe. Przecież ów komorniczy nakaz zapłaty dotyczył wyroku, który już dawno został uchylony.

Nie był nikomu nic winien. W całej tej historii znalazł się przypadkiem, jako kontrahent firmy i do tego niedoszły. Transakcji ostatecznie nie sfinalizowano, pieniądze, które wpłacił jako zadatek, zwrócono mu i tyle. Ale potem tamta firma upadła, wszedł syndyk i złożył w Sądzie Okręgowym w Warszawie pozew, twierdząc, że było to wyprowadzenie z firmy pieniędzy. – Znalazł przelew do mnie, a jakoś nie zauważył, że wcześniej tyle samo wpłynęło do firmy ode mnie – tłumaczy zmęczonym głosem Artur P. Sam nic o pozwie nie wiedział. Zapadł wyrok zaoczny, nakazujący mu zwrócić syndykowi zaskarżoną sumę – i jeszcze zapłacić 50 tys. zł opłaty wymaganej, by sąd przyjął pozew syndyka (z których to kosztów wcześniej syndyk został zwolniony).

Polityka 12.2015 (3001) z dnia 17.03.2015; Społeczeństwo; s. 29
Oryginalny tytuł tekstu: "Sąd ostateczny"
Reklama