Greta nie może spać. Nad ranem sięga po tabletki. Na ciśnienie, na serce. Insulinę trzeba wziąć, bo później w autobusie trzęsie i nie wkłuje się dobrze. A do Warszawy jedzie się ponad godzinę. Potem przesiadka w tramwaj albo taksówkę. Na szczęście Greta zna już miasto na tyle, że nie da się wieźć z tymi papierami naokoło. Od 17 lat wozi dokumenty do urzędów. Ostatnio – w sprawie córki. W domu ma już kilka pudeł pism ze stemplami ambasady Armenii, Azerbejdżanu, Rosji, Kancelarii Prezydenta, Urzędu Wojewódzkiego. W ostatnim piśmie napisali: córka Jakuba i Grety nie nabywa obywatelstwa polskiego zgodnie z postanowieniem Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej. Sama Greta jeszcze w ubiegłym roku też była bezpaństwowa. Tuż przed 50 urodzinami dostała jednak polskie obywatelstwo.
Jest Ormianką z Azerbejdżanu. W tym drugim z krajów miała kiedyś dom z ogrodem i basenem, przy którym lubiła latem zjeść arbuza i który musiała opuścić – bo przyszli. Wysocy, barczyści, z karabinami przewieszonymi przez ramiona. Krzyczeli: wychodzicie albo zostajecie! Jak zostajesz, to umierasz – opowiada. Dali minutę, żeby wsiąść do samochodu. Najmłodszy syn miał zaledwie kilka miesięcy. Mąż został. Uparł się, by pilnować majątku. Pobili go wtedy strasznie. Dołączył później – ale już nie ten sam. Do dzisiaj ma problem z głową.
Wysadzili ją z czwórką dzieci już w Rosji. Przed 40-stopniowym mrozem chroniły ją tylko domowe kapcie i cienka, niebieska sukienka. Musiała się szybko nauczyć, jak utrzymać całą rodzinę. Sprzątała, dorabiała – ale co z tego, jak z mieszkania potrafili wyrzucić z dnia na dzień. Wpakowała całą rodzinę do pociągu i ruszyli w stronę Polski – jeszcze miała paszport wystawiony w Azerbejdżanie. Przez pięć dni podróży nie zmrużyła oka.