Jacek Żakowski: – Czy Polacy zwariowali?
Przemysław Czapliński: – Na pewno nie!
To co tu się dzieje?
Myślę, że to jest skumulowana reakcja na dziesiątki lat niekomunikowania się władzy ze społeczeństwem.
Wina władzy?
Rezultat kultury. Nie przypadkiem najważniejsze teksty polskiej literatury mają monologowy charakter. Od szlacheckiej sylwy poczynając, przez wielkie monologi romantyków, po „Transatlantyk” Gombrowicza. W domu, w szkole, w kościele wciąż jesteśmy słuchaczami. Nikt nie czeka na naszą odpowiedź. A my bez końca czekamy, aż będziemy mogli wszystko z siebie wyrzucić. I nie jesteśmy ciekawi odpowiedzi. Najsłabszą częścią polskiej kultury jest kultura słuchania innych.
Czyli wina kultury?
Przeciw której ludzie się buntują, próbując stworzyć nowe środki porozumienia.
Bunt głuchych przeciw powszechnej głuchocie?
Szukanie pomysłów, co zrobić, żebyśmy zaczęli się słyszeć. Od 30 lat widać, jak literatura nam je podsuwa.
Zapowiadając to wielkie pęknięcie?
Nie na tyle, żebym się go spodziewał. Ale z ewolucji powieści można było wyczytać, co się święci.
Jak?
Śledząc, jak ewoluowały emocje. Od stłumionej radości u schyłku lat 80. do dzisiejszego buntu.
Prześledźmy tę ewolucję. Co tłumiło radość schyłku lat 80.?
Polityka zawstydzania. Zawstydzanie korygujące zachowania ludzi jest potrzebne każdemu społeczeństwu. Ale w sensownym wymiarze. A w polskiej historii ostatnich 30 lat wstyd został przeciążony.
Co to oznacza?
Od początku lat 90. byliśmy zawstydzani i nawzajem zawstydzaliśmy się określeniami takimi, jak „homo sovieticus”, „wieś popegeerowska”, „postawy roszczeniowe” czy „niedojrzała demokracja”.