Za kilka dni każdy będzie mógł zostać właścicielem wozu opancerzonego Dzik II. Agencja Mienia Wojskowego właśnie wystawia je na sprzedaż. Cena wywoławcza 35 tys. zł. Okazja, biorąc pod uwagę, że żandarmeria płaciła prawie 700 tys. za sztukę. Różnicy nie da się wytłumaczyć stopniem zużycia. Niektóre wozy mają jeszcze folię na siedzeniach i przejechane zaledwie 2 tys. km.
Jednak sama Agencja zabezpiecza się przed kłopotami i potencjalnych kupców studzi opisem oferty i kilka razy powtarzanym zwrotem „najczęściej występujące niesprawności”, a następnie dwiema stronami uwag typu: zacinające się pasy bezpieczeństwa, samoczynne wyłączanie się ABS, pęknięcia ram pojazdów, urywanie się śruby mocowania stabilizatora, awarie systemu przeciwpożarowego, niedziałające wycieraczki itd. To mniej więcej wyjaśnia, dlaczego Dziki nie zrobiły kariery w wojsku, a Agencja wystawiła na sprzedaż na próbę tylko 6 z 43 wozów, które w latach 2005–07 kupiono z wyłączeniem Ustawy o zamówieniach publicznych.
Wygląda na to, że wozy, choć opancerzone, to idealny towar dla ludzi lubiących życie na krawędzi.
Wojskowa amnezja
Do napędzenia prawie sześciotonowego Dzika polski producent AMZ Kutno użył silnika o mocy 146 koni mechanicznych – to mniej więcej tyle co w lepszej osobówce. Nie żałował za to blachy. W efekcie powstał całkiem spory wóz mieszczący do ośmiu osób. Takim pojazdem zainteresowani byli policyjni antyterroryści, którzy po nieudanej akcji w Magdalence pilnie poszukiwali czegoś, co zapewni im ochronę pod ostrzałem. Popyt wykorzystała AMZ Kutno, która zaoferowała policji prototypowego Dzika. Policja kupiła dwa egzemplarze w grudniu 2004 r. Już wtedy pojawiły się uwagi co do jakości. Ale uznano, że to typowe dla prototypu. Konstrukcja ciągle ewoluowała.