Kostka i płyty.
To markery centrum. Po kostkach i płytach depcze się w Łomży, Skierniewicach, Włocławku, Koninie, Sieradzu i wielu innych byłych miastach wojewódzkich. Jest ich 31: przeciętnych polskich miast – ani wielkich, ani małych. W 1975 r. – gdy zostały stolicami województw, których liczba wzrosła z 17 do 49 – dostały zastrzyk adrenaliny, a pod koniec lat 90. XX w. (przy kolejnej reformie województw ostało się 16) relanium. (Mówimy o 31 byłych miastach wojewódzkich, choć z rachunku wynikałoby, że powinno być ich 33; dwa województwa mają jednak podwójne stolice: lubuskie w Gorzowie Wielkopolskim i Zielonej Górze, a kujawsko-pomorskie w Bydgoszczy i Toruniu). Dzisiaj cierpią na arytmię. Zawieszone pomiędzy metropoliami a małymi miasteczkami, na ogół patrzą wstecz. „Kiedyś” to w słowniku ich mieszkańców popularne słowo.
– Mamy czynne do godz. 17, po 16 już nie ma nikogo. Kiedyś się zamykało o 18 – mówi właścicielka jednego z najstarszych sklepów zlokalizowanych na wałbrzyskim rynku. Sklepów, butików i banków jest tu zresztą sporo, ale w prawie każdym pustki. Trudno uwierzyć, że ten wyludniony plac tętnił życiem. – Naprawdę tu było bardzo dużo sklepów. I restauracje, na przykład piękna Staropolska, na dole Centralna, Zielona Gęś, i to żyło. Przychodził dzień wypłaty, górnicy szli przez rynek zakupy zrobić. Najlepiej było w latach 90., ale się urwało, jak zamknęli kopalnie. No i markety zrobiły czarną robotę.
Jaki jest teraz wałbrzyski rynek? Typowy. Kostka, donice, stylizowane latarnie i fontanna. Kamienice mają kolorowe elewacje i nowe dachówki.