Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Młode Polki panicznie boją się naturalnego porodu

Jedynie 25 proc. noworodków miało pełny, dwugodzinny kontakt „skóra do skóry” z matką. Jedynie 25 proc. noworodków miało pełny, dwugodzinny kontakt „skóra do skóry” z matką. mary_smn / Smarterpix/PantherMedia
Już prawie połowa porodów w kraju to cesarskie cięcia. Jesteśmy w czołówce Europy. Powód? Lęk. I kobiet, i lekarzy.
Daria Omulewska: Grzechem głównym polskiego położnictwa jest nadużywanie interwencji medycznych w czasie porodu.Sentara Healthcare/Flickr CC by 2.0 Daria Omulewska: Grzechem głównym polskiego położnictwa jest nadużywanie interwencji medycznych w czasie porodu.

Justyna bardzo chciała rodzić naturalnie, ale wody odeszły już w 34. tygodniu ciąży i lekarze zdecydowali: trzeba ciąć. Gdy po czterech latach przerwy ponownie zaszła w ciążę, pomyślała, że może tym razem się uda. Sporo czytała na ten temat. Wiedziała, że poród naturalny jest lepszy dla dziecka. Ciąża przebiegała prawidłowo. Zaczęło się o północy. Telefon do umówionej położnej i nocny rajd do Szpitala Bielańskiego. Lekarz ją przyjął, podłączył do aparatu KTG. Została sama w pokoju, skurcze zaczęły się już na dobre, aparat pika, pokazują się jakieś wskaźniki. Nikt nie tłumaczy, co się dzieje. Lekarz wrócił z informacją, że położna nie przyjedzie, bo w szpitalu nie ma miejsc. Trzeba znaleźć inny.

Wyciągnął wymiętą kartkę A4 z numerami innych szpitali i zaczął wydzwaniać, czy gdzieś nie mają miejsca: Madalińskiego nie ma, św. Zofia nie ma, do trzech kolejnych nie udało się dodzwonić, w dwóch kolejnych nie ma, wreszcie Kasprzak – ma. Dotarli tam z mężem w deszczu około drugiej w nocy. Na korytarzu czarno od ludzi. Mąż spróbował jeszcze zadzwonić na Inflancką: mogą przyjąć. Było tam ślicznie, jak w Leśnej Górze, ale Justyna znów została w pokoju sama, podpięta do KTG. Dziecko wierzga w brzuchu, maszyna pika, a ona nie ma pojęcia, czy to, że tak boli, to jeszcze normalne, czy może pęka blizna po cesarce. Położna zajrzała, stwierdziła: co ten dzidziuś taki niespokojny, i sobie poszła. W końcu przenieśli Justynę na oddział porodowy, sugerując, żeby jeszcze przemyślała, czy na pewno „chce rodzić dołem”. Męża odesłali do domu, bo na oddziale nie było dla niego miejsca.

Po raz trzeci została w pokoju sama podpięta do maszyny, a myśli: czy to, co się dzieje, jest jeszcze normalne, przechodziły w fazę obsesji. W końcu stwierdziła: tnijcie. – Byłam w takim stanie, że gdyby mi zaproponowali, że mi odetną nogę, też bym się zgodziła – wspomina.

Polityka 39.2015 (3028) z dnia 22.09.2015; Społeczeństwo; s. 28
Reklama