Umówienie się na spotkanie z dzielnicowym M. to wyczyn. W poniedziałek jeździł w patrolu. Normalnie to nie powinien, ale jako funkcjonariusz podlegający pod dział prewencji nie ma za dużo do gadania. Zresztą przełożeni tłumaczą, że to też jest forma kontaktu z mieszkańcami. We wtorek również jeździł w patrolu. Spokojnie było, to i na rewir przy okazji skoczył i dwa doręczenia z sądu doniósł.
W środę powinien mieć wolne, ale komendant posterunku osobiście poprosił go o przyjście do pracy. Komenda mała, a wakatów dużo. Ludzi ciągle brakuje. M. ostatni urlop wziął w 2013 r. Z samych nadgodzin jeszcze jeden mu się należy, tylko że nie ma kiedy wybrać. Za siedzenie na dyżurce zrobił sobie kolejne nadgodziny, ale komendantowi się nie odmawia. Tym bardziej, jak trzeba go zastąpić na dyżurce. W czwartek M. dostał wreszcie wolne, więc spokojnie mógł przyjść do pracy. Za to, że siedział na dyżurce, komendant dał mu peena, czyli służbę ponadnormatywną. Dodatkowy patrol ekstra, opłacany przez samorząd. Za osiem godzin pracy 200 zł minus VAT. Akurat na tornister dla dzieciaka. W piątek też nie było źle, bo pojechali z kolegą w konwoju. Pacjent był spokojny, to szybko poszło. Piątek w ogóle był udany, bo jak wracali z aresztu, to zrobili jeszcze – jak mówią w komendzie – slalom gigant.
Slalom najczęściej zaczyna się w starostwie. Wpada się do zaprzyjaźnionego sekretariatu i teatralnym głosem mówi, że podobno zbierają zużyte tonery do drukarki. Sekretarka mówi, że i owszem. A tak w ogóle, to jakby nie mieli nowego, jeden mogą sobie zabrać. I jeszcze ryzę papieru. Na co oni mówią wyćwiczonym głosem, że skoro nalega, to wezmą. Na komendzie mają drukarkę, ale prywatną, więc formalnie nie zużywają papieru ani tonerów.
Ze starostwa podjeżdża się do szkoły.