W ciągu kilku lat nie tylko zwiększyła się liczba uprowadzeń rodzicielskich, ale też mają one bardziej dramatyczny przebieg. Jedni uprowadzają wbrew orzeczeniom sądów, które uznały, że dziecko ma mieszkać z drugim rodzicem. Inni – przeciwnie, by wyegzekwować orzeczenie ignorowane przez drugiego rodzica. Przykład pierwszy to głośna na całą Polskę sprawa 3-letniego chłopca, zabranego spektakularnie sprzed domu przez trzech zakapturzonych mężczyzn w listopadzie 2015 r. Za akcją stał ojciec dziecka, były antyterrorysta. Miał ograniczone prawa rodzicielskie.
Inaczej było z 8-letnią Sarą, po którą w styczniu 2016 r. trzech mężczyzn, w tym tata, wpadło do klasy szkolnej, rozganiając przestraszone dzieci. Jednak postanowienie Sądu Okręgowego w Warszawie (z września 2015 r.) do czasu zakończenia sprawy rozwodowej wyznaczało córce miejsce zamieszkania właśnie przy ojcu i nie udało się go wyegzekwować. Wcześniej (marzec 2013 r.) sąd „przypisał” ją matce, ale ta robiła wszystko, by wyeliminować mężczyznę z życia dziewczynki i zastąpić go nowym tatą.
Bezradność
Kiedy sąd zmieniał swoją wcześniejszą decyzję, ojciec od 9 miesięcy nie widział córki. Gdy przychodził po nią, nikt nie otwierał albo był załatwiany odmownie. Doszło do tego, że w dni, w które ojciec miał się kontaktować z córką, matka nie posyłała jej do szkoły. Sąd dostrzegł niebezpieczeństwo, że dziecko, zależne od matki i jej konkubenta, kierując się instynktem samozachowawczym, „zatraci całkowicie zdolność samodzielnej oceny sytuacji, będzie prezentować tylko i wyłącznie postawy, jakich oczekuje matka – czyli postawę niechęci do ojca”.
Właściwie po Sarę powinien przyjechać kurator. W asyście policji, jeśli spodziewał się oporu. Ale znając życie, albo pocałowałby klamkę, albo byłoby straszliwe larum.