Odnalazł się po siedmiu dniach, sześć kilometrów dalej, w opuszczonej bazie wojskowej. Przypadkiem znalazł go ktoś szukający schronienia przed deszczem. Pewnie był bardzo zły, gdy go rodzice ukarali. Pozostawiony za rzucanie kamieniami w samochody przy drodze, po prostu ruszył przed siebie. Kiedy rodzice wrócili po kilku minutach, już go nie było.
Przez sześć dni, które upłynęły od jego zaginięcia, kto mógł, szukał, kto uważał za potrzebne, modlił się, a opinia publiczna karała rodziców chłopca. Przepraszali, kajali się, płakali – lecz publiczność żądała jakiejś większej represji.
Co się właściwie stało? Skoro dziecko rzucało kamieniami w samochody i ludzi, a rodzice nie byli w stanie go powstrzymać, to znaczy, że historia zaczęła się wcześniej. Jakiś problem już był – może rodzice nie potrafili nawiązać z dzieckiem kontaktu, ale może to chłopiec z jakimiś dysfunkcjami? Może wcale nie było w tym ich winy, a jedynie „las okazał się za gęsty”?
Dziecko zapłaciło znaczną cenę. Sześć dni w lesie, w strachu, w poczuciu, że je porzucono, zostawiono, że „to wszystko moja wina i jestem nic nie warty” – bo tak myślą dzieci – to bardzo, bardzo długo. Sytuacja potencjalnie traumatyzująca – powiedzą psychologowie.
Korzyść jest taka, że ów sztab psychologów w ogóle wkroczył teraz w życie rodziny. Ojciec mówi telewizjom: chcę więcej czasu spędzać z synem, nie doceniałem, nie rozumiałem – jest więc dobry punkt wyjścia. Jeśli ojciec i matka nie umieli dotrzeć do dziecka, jeśli kultura nie sprzyjała – być może mają szansę się nauczyć.
Jeśli o coś innego chodzi – może znajdą pomoc. Z własną złością – której w tych okolicznościach musi być bardzo wiele – może też zrobią coś sensowniejszego niż rzucanie kamieniami w samochody i ludzi. Pójdą dalej, już nie tak po omacku, w gęsty las, jakim jest rodzicielstwo.