Wraki polskie
Wraki polskie. Czyli skąd się biorą auta „niebite i z niskim przebiegiem”
Opowiada Marek, który od 24 lat zajmuje się handlem używanymi samochodami: już 24 lata ciągnę do Polski auta. W niejednym gównie palce maczałem. Ale jedno się nie zmienia. Oczekiwania. Auto ma być nowe i najlepiej za darmo. A weź sobie jeden z drugim wejdź na mobile.de. Ceny posprawdzaj i już będziesz wiedział, że u Niemca drogo. Podatek, akcyzę, papiery, paliwo pododawaj i zobacz, jakie sumy wychodzą. A ma być tanio. Jak tanio, to gdzieś musi być haczyk. Tyle że Polak to jest wrażliwy na okazję. Dziecko by przyszło kupić i by nie uwierzyło. A Janusz uwierzy, że po znajomości, że kolega w serwisie na boku sprzedaje, że szwagier ma dojścia. A ja przecież nawet szwagra nie mam.
Długo nad tym zastanawiałem się i już wiem, że to działa, bo ma działać. Tak z tyłu głowy, to wiedzą, że to bite, taśmą i sznurkiem naprawione. Ale co zrobisz, jak na inne nie masz. Do roboty nie dojedziesz, dziecka nie odbierzesz. Bierzesz, co dają.
Najtańsze auto, jakie ostatnio udało mi się trafić, kosztowało niecałe 3 tys. zł. Tyle lat w tym siedzę, ale nawet ja bałem się je brać. Tylko jak robisz 4 tys. km, to musisz coś wziąć, bo to jest handel, a nie biuro podróży. Tym bardziej że dużego wyjścia nie miałem. W tamtą stronę podrzucił mnie kolega. A z powrotem to na kołach chciałem wracać. Miałem już polskie blachy i papiery na taki model. Niemcy są teraz uchodźcami zajęci, to białego człowieka tak mocno nie trzepią, żeby po numerze samochód mu sprawdzać. W zasadzie czysta sprawa. Tylko że to był niedolot. No taki szrot kompletny.
Z ogłoszenia go brałem. Cena była dobra. 750 euro za forda galaxy z 1999 r. 240 tys. km udokumentowanego przebiegu. Wyrejestrowany cztery lata wcześniej, czyli Helmut kręcił po 20 tys. rocznie, bo to w zeszłym roku było. Co prawda, jak wyrejestrował, to znaczy, że ruina.