Podczas gdy prezydent Warszawy organizuje kolejne konferencje prasowe poświęcone wartej 160 mln zł działce pod Pałacem Kultury, burmistrzowie dzielnic ślą dokumenty spraw dotyczących nieruchomości przygotowanych już do zwrotu do prokuratury, żeby zbadała, czy w danej sprawie nie doszło do popełnienia przestępstwa. Ot, zabezpieczenie przed ewentualnym zarzutem bezczynności urzędniczej. Wysłano już prośby o zbadanie 5 tys. decyzji zwrotowych.
Ale i sama prokuratura zabrała się do wertowania starych akt spraw dotąd umarzanych. Zmienia się atmosfera w sądach.
Szukanie i liczenie
W prokuraturach powołano specjalne zespoły, które robią kwerendę wszystkich przypadków ze słowem „reprywatyzacja” (od 1990 r.). Odkurzane są wszelkie zawiadomienia składane przez lata przez lokatorów zwracanych kamienic podejrzewających kant, wszystkie pisma z prośbami o zbadanie prawdziwości dokumentów, jakie przedkładali domagający się zwrotu nieruchomości.
A są to tony papieru. Same prośby mieszkańców kamienicy przy ul. Zgoda 4, w której miasto ma 80 proc. udziałów i do której roszczenia kupiła spółka Plater, specjalizująca się w skupowaniu i odzyskiwaniu nieruchomości, to kilogramy pism. Spółka twierdziła, że roszczenia nabyła od spadkobierczyni Heleny Tempel w Anglii, lokatorzy uważają, że to niemożliwe, bo kobieta zginęła podczas wojny. Urząd bronił się – i przez lata była to obowiązująca linia – że nie do niego należy sprawdzanie autentyczności dokumentów. Podobnie wymawiały się policja z prokuraturą. W praktyce do tropienia brali się jedynie sami lokatorzy – jak było m.in. na ul. Tykocińskiej na Targówku, gdzie mieszkańcy wytropili fałszywy testament, na który cwaniacy chcieli przejąć nie tylko ich kamienicę.
Teraz trend jest odwrotny.