Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Wspólny metraż

Mieszkańcy warszawskich kołchozów

Ile dzwonków, tyle gospodarstw domowych. Bywa, że przy drzwiach do kołchozu montowany jest nowoczesny domofon, a na nim jeden numer i same litery: od A do G Ile dzwonków, tyle gospodarstw domowych. Bywa, że przy drzwiach do kołchozu montowany jest nowoczesny domofon, a na nim jeden numer i same litery: od A do G Jowita Flankowska
Mieli się wyprowadzić na swoje niezwłocznie; gdy tylko Warszawa się odbuduje; gdy dostaną przydział na spółdzielcze; gdy zdobędą kredyt na swoje. Mieszkają z obcymi ludźmi do dziś. I piszą, piszą, piszą.
Kołchoz można wytropić po stopniu zniszczenia drzwi wokół zamka, obijanego codziennie przez klucze niezliczoną ilość razy.Jowita Flankowska Kołchoz można wytropić po stopniu zniszczenia drzwi wokół zamka, obijanego codziennie przez klucze niezliczoną ilość razy.

Ile w tym poezji! – marzycielskim tonem komentuje sytuację Krysi Różyckiej (od kilku godzin Różyckiej-Konar) jej współlokatorka Nina. Krysia spędzi swoją noc poślubną z Witoldem na panieńskiej kanapce w pokoju wynajmowanym z trzema koleżankami. W takich przypadkach lepsza jest proza – gani Ninę inna współlokatorka. Koleżanki Krysi są dobrze wychowane, uprzejme, modnie ubrane, uczesane i umalowane, dowcipne i – co najważniejsze – życzliwe. Dzięki temu wspólny pokój, choć mały i ciasny, nie jest katorgą. Świeżo upieczeni państwo Konarowie nie zamieszkają razem, bo nie mają gdzie. Jest 1948 r., Warszawa wciąż się odgruzowuje i bardzo nieśmiało odbudowuje.

Na drzwiach wejściowych do mieszkania Witolda wisi sześć wykaligrafowanych wizytówek. Pokoje są przechodnie, wspólna sień zagracona do niemożliwości. W pierwszym pokoju, przy akompaniamencie skocznej folkowej muzyki płynącej gdzieś z głębi mieszkania, śpi starsze małżeństwo. W pokoju obok mieszka zahukany właściciel żelaznej wanienki, którą mimo najlepszych chęci każdy przechodzący zrzuca ze ściany. Folkową muzykę słychać jeszcze lepiej w trzecim pokoju, gdzie pana domu akurat boli ząb, a do kompletu płacze niemowlak. W czwartym przy skocznych dźwiękach muzyki wytrwale uczy się czterech studentów. W piątym lokatorzy świętują ze znajomymi i przyjaciółmi rocznicę ślubu i tańczą do upadłego. Witold mieszka w szóstym, ale nie sam, tylko z zupełnie niespokrewnionym starszym mężczyzną.

Owszem, są narzekania na sytuację, ale kulturalne. Podobnie jak u Krysi i tu nie ma awantur, jest za to dużo wyrozumiałości, cierpliwości i zrozumienia dla potrzeb sąsiadów. I właśnie ta uprzejmość, ta cierpliwość, ta wyrozumiałość i to zrozumienie jest fikcją, a konkretnie scenariuszem sympatycznej powojennej komedii „Skarb”.

Polityka 39.2016 (3078) z dnia 20.09.2016; Na własne oczy; s. 100
Oryginalny tytuł tekstu: "Wspólny metraż"
Reklama