Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Sobie współczując

Jak mówić o Żydach

Rekonstrukcja likwidacji getta w Będzinie. Występują tylko Niemcy i Żydzi. Polacy w wygodnej roli bezstronnych świadków. Rekonstrukcja likwidacji getta w Będzinie. Występują tylko Niemcy i Żydzi. Polacy w wygodnej roli bezstronnych świadków. Anna Musiałówna / Polityka
Rozmowa z Elżbietą Janicką i Tomaszem Żukowskim o tym, jak filosemici wspierają antysemitów.
Dr Elżbieta Janicka i Dr Tomasz ŻukowskiLeszek Zych/Polityka Dr Elżbieta Janicka i Dr Tomasz Żukowski
Dom Kereta – symboliczny dar dla „żydowskiego pisarza z poczuciem humoru”. Dom wyglądający jak rekonstrukcja żydowskiej kryjówki dedykowano człowiekowi, którego rodzina przeszła gehennę w okupacyjnych schowkach.Bartosz Krupa/EAST NEWS Dom Kereta – symboliczny dar dla „żydowskiego pisarza z poczuciem humoru”. Dom wyglądający jak rekonstrukcja żydowskiej kryjówki dedykowano człowiekowi, którego rodzina przeszła gehennę w okupacyjnych schowkach.

Joanna Podgórska: – Co to jest przemoc filosemicka? Bo brzmi dziwnie.
Elżbieta Janicka: – Filosemityzm jest ekspresją uczuć pozytywnych. Tyle tylko, że obiektem tych uczuć są wyobrażenia filosemitów na temat Żydów. Struktura identyczna jak w antysemityzmie. Wyobrażenia filosemickie też nie są niewinne. Żyd wyobrażony musi dać się lubić. Nie może mówić rzeczy nieprzyjemnych czy zadawać niesympatycznych pytań. Najlepiej zaś, jeśli wystawi swoim miłośnikom wzorowe świadectwo moralności. Konkretnie chodzi o to, by zdjął z nich odpowiedzialność za antysemityzm i współodpowiedzialność za Zagładę.

Mamy tu do czynienia z wymuszeniem czy szantażem emocjonalnym. Na tym polega przemoc filosemicka. Pod tą osłoną antysemityzm, ale też inne formy przemocy i wykluczenia, trwają i reprodukują się w najlepsze. Filosemityzm manifestowany w Polsce chętnie i w dużej skali sprawia wrażenie, że dokonała się zmiana społeczna. To blokuje istotną zmianę, a wręcz likwiduje poczucie, że jest ona konieczna.

Tomasz Żukowski: – W naszych wydanych właśnie badaniach „Przemoc filosemicka? Nowe polskie narracje o Żydach po roku 2000” pytamy, dlaczego wiedza o faktach nie prowadzi do refleksji nad zjawiskiem dyskryminacji, słowem, dlaczego ciągle mamy jako społeczeństwo kłopot z przemocą wobec obcych. Zwykle mówi się w tym miejscu o skrajnej nacjonalistycznej prawicy. Okazuje się jednak, że mechanizmy wykluczenia, podporządkowywania mniejszości i kontroli jej wypowiedzi działają także w środowiskach liberalnych i postępowych. Tam, gdzie nikt nie neguje ustaleń Jana Tomasz Grossa i historyków mówiących o współudziale polskiego społeczeństwa w Zagładzie. Wzięliśmy na warsztat teksty kultury, które uznano za powód do dumy, dowód zmiany, porozumienia polsko-żydowskiego.

Co złego w zainteresowaniu kulturą żydowską?
EJ: Tylko co to za kultura żydowska, która po to, by zainteresować polską większość, musi być konstruowana w sposób bezpieczny i strawny, spełniający jej oczekiwania? Przede wszystkim nie może naruszać jej dobrego wizerunku. Większość musi zachować obie swoje korony: koronę Kazimierza Wielkiego i koronę cierniową Chrystusa Narodów. Chodzi o status dobroczyńcy i ofiary Żydów jednocześnie. Te wyobrażenia wywołują i legitymizują przemoc i wykluczenie. Żadne z nich nie zostało dotychczas skompromitowane i odrzucone w skali społecznej. A tkwią one w samym rdzeniu kultury dominującej. To nie żaden margines ani subkultura.

Widać to w analizowanych przez nas polskich opowieściach o tzw. wspólnej historii, które powstały po debacie jedwabieńskiej. Z pola widzenia usuwana jest istota relacji władzy większości nad mniejszością. Dominacja i podporządkowanie znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W odniesieniu do Zagłady z pola widzenia znika miejsce większości dominującej w strukturze zbrodni. Nie widać, w jaki sposób i jak skutecznie uszczelniła ona machinę niemieckiej zbrodni. Czyli kręcimy się w kółko.

Wiedza rzeczowa zgromadzona przez ostatnich 15 lat jest ogromna i jeszcze do niedawna była całkowicie dozwolona. Pokazuje ona strukturalne umocowanie antysemityzmu w zbiorowej tożsamości. Pokazuje zrozumiałość zbrodni na Żydach. Pokazuje jej społeczno-kulturową prawomocność. Wynika stąd pilna konieczność przepracowania i odrzucenia toksycznych wzorów. Stosunek do uchodźców pokazał, że nie dokonała się żadna zmiana. Gross, który to zauważył, spotkał się z nagonką.

TŻ: Mniejszości – jako współobywatele – powinny mieć równe prawa. Móc mówić grupie dominującej, jak widzą jej zachowania w stosunku do siebie, co w związku z tym czują i co o nas myślą. Takich świadectw jest skądinąd dużo, ale kultura spycha je na margines. Interesowało nas, jakie warunki komunikacji w sferze publicznej narzuca mniejszości grupa dominująca, i to przy jednoczesnych deklaracjach jak najlepszych intencji. Co pozwala wypowiedzieć i jak zmusza do milczenia.

Jednym z przedmiotów waszej analizy jest świetnie przyjęty dokument Jolanty Dylewskiej „Po-lin. Okruchy pamięci”, opowiadający o przedwojennej koegzystencji Polaków i Żydów w małych miasteczkach.
TŻ: Idylliczny, nostalgiczny film. Tylko że ta nostalgia zakłamuje obraz, ukrywa coś ważnego. Wykorzystano dokumentalne nagrania, które kręcili żydowscy emigranci przyjeżdżający odwiedzać krewnych. Panuje atmosfera radości i święta. Realizatorzy potraktowali te taśmy jako głos kierowany do Polaków. Świadectwo dobrosąsiedzkich stosunków. Żydowscy bohaterowie zostali oddani we władzę polskiej narracji. Nie mówią nic niewygodnego. Nie próbują wejść w sferę publiczną zarezerwowaną dla Polaków, więc nie trzeba pytać o równouprawnienie i wykluczenie. Nie pojawia się kwestia wojennej wrogości, denuncjacji, rabunku ani ich związku z realiami II RP. Żyd potrzebny jest tylko po to, żeby stwierdzić, że mordowali Niemcy.

Akcja „Tęsknię za Tobą Żydzie” pozwala podobnie pominąć niewygodne pytania. Betlejewski zrobił warszawiakom zdjęcie na Dworcu Gdańskim, skąd wyjeżdżali Żydzi w 1968 r. „Gazeta Wyborcza” pisała o wydarzeniu pod nagłówkiem „Pokażmy, że tęsknimy”. Obok kadr z filmu Marii Zmarz-Koczanowicz przedstawiający dwóch żegnających się mężczyzn, w domyśle Żyda i Polaka rozdzielonych wyrokami historii. Tymczasem z filmu wynika, że marcowi emigranci czuli wokół siebie raczej mur niechęci, nikogo specjalnie nie obchodził ich wyjazd. Nie usłyszeli: zostań. Na filmie mówią o tym wprost. Akcja Betlejewskiego pozwala uczestnikom poczuć się tęskniącymi przyjaciółmi Żydów, ale bez pytania o udział w czystce etnicznej. Cała wina spada na paskudnych komunistów. My nie mamy z tym nie wspólnego. Pora uświadomić sobie, że mieliśmy i mamy.

Poddajecie analizie krytycznej także najwęższy dom na świecie, tzw. Dom Kereta w Warszawie. Co z nim nie tak?
EJ: Architekt wymyślił, by w szczelinie między budynkami przy ul. Żelaznej wybudować coś, co już na pierwszy rzut oka wydaje się miejscem dla pariasa, jeśli nie rekonstrukcją żydowskiej kryjówki. Nazwano to najwęższym domem świata i symbolicznie – bo nie naprawdę – podarowano „żydowskiemu pisarzowi z poczuciem humoru”. Nie zauważono, że jest to Izraelczyk. Padło na człowieka, którego rodzina przeszła w kryjówkach gehennę. Z molestowaniem seksualnym włącznie. Do tego „domu” i „daru” przypisano żądanie wdzięczności. Pisarz ma w zamian rozgłaszać na świecie chwałę Warszawy i Polski, dbać o wizerunek Polaków. Tym językiem posługuje się gazeta o niepodważalnych zasługach dla demokracji w Polsce. Pod własnym nazwiskiem ludzie wygłaszają wszystkie formuły wykluczenia, powtarzają upokarzające, przemocowe rytuały – z najlepszą wolą, czystym sumieniem i świetnie się przy tym bawiąc.

Filosemityzm w takim wydaniu jest ucieczką od odpowiedzialności?
TŻ: Tak, ale też czymś w rodzaju knebla. Zobaczmy, jaka jest stawka tej gry. Od 1942 r. dla Polaków jako grupy dominującej głównym problemem jest autowizerunek, utrzymanie przekonania o niewinności, a co za tym idzie: szlachetności. Gdy zaczyna się Zagłada, intelektualiści zanurzeni w patriotycznym paradygmacie widzą, co się dzieje, i przeżywają dysonans poznawczy. Energia tego dysonansu nie idzie jednak w krytykę kultury, refleksję, ale w obronę autowizerunku. Po Grossie historia się powtarza. My chcemy uświadomić czytelnikom, że to ślepy zaułek. Trzeba przejść od obrony autowizerunku do refleksji nad mechanizmami wykluczenia.

EJ: Wykluczenie jest produkowane przez tożsamość zbiorową, którą uparcie określa się w kategoriach etniczno-religijnych, mimo że akty założycielskie III RP stanowią inaczej. Mało tego, tożsamość traktowana jest jak wartość moralna, którą nie jest. Wizerunek, czyli tak zwana reputacja, trwa na szczycie hierarchii wartości. Nieważne, co się dzieje naprawdę, tylko jak to wygląda na obrazku. Jeśli „z daleka widok jest piękny”, to wszystko w porządku. A jeśli rzeczywistość nie pasuje do obrazka, tym gorzej dla rzeczywistości, co wraz z deklaracjami minister edukacji i prezesa IPN przybrało ostatnio formę agresji wobec faktów. Priorytet tożsamościowo-wizerunkowy tak modeluje naszą percepcję, czyli mentalność i emocjonalność, że realna krzywda traci swoją realność, jeśli dotyczy tych, których uczymy się postrzegać jako obcych i wrogich. A to tę krzywdę utrwala i pogłębia.

Rekonstrukcja likwidacji getta w Będzinie w zamierzeniu twórców miała być właśnie szkołą empatii. A do niej również podchodzicie krytycznie.
TŻ: Znów współczujemy tym, którzy giną bez naszego udziału. Wszystko rozgrywa się między Żydami a Niemcami, a polscy widzowie stoją odgrodzeni taśmą. Patrzą z pozycji świadka i utożsamiają własną postawę ze stosunkiem polskiego otoczenia do Zagłady. Żydzi idą w białych koszulach, a Żydówki w futrach. W rzeczywistości w 1943 r. futra już dawno im ukradziono lub musiały je sprzedać za bezcen. Polskie otoczenie – razem z hitlerowcami – pozbawiło Żydów wszelkich dóbr, zepchnęło do slumsów, ale tego na rekonstrukcji nie widać. Widzowie współczują.

Szanuję ich współczucie i wierzę, że może być impulsem do zmiany, ale póki co brak świadomości, że nie patrzymy na ofiary niemieckie, ale polsko-niemieckie. Mamy na to świadectwa. Gdy Rafał Betlejewski zrobił happening „Płonie stodoła”, ludziom się to bardzo nie spodobało. Białostocki profesor napisał do „Wyborczej”: „miło było (…) poczuć się częścią międzykulturowej polsko-żydowskiej wspólnoty pamiętania”. Może miło, ale takiej wspólnoty nie było i nie ma. Gdy dochodzimy do momentu, gdy trzeba powiedzieć: my staliśmy wokół tej stodoły, wybucha skandal. Rekonstrukcja w Będzinie nie stawia takich pytań. Mam wrażenie, że właśnie tego pragnie publiczność, ta wykształcona i liberalna. Akcję Betlejewskiego skwitowano frazesami o „niesmaku” i „szoku”. Efekt był taki sam: nie trzeba było jej przemyśleć.

EJ: Sytuację bezstronnego i bezsilnego świadka symbolizuje także rekonstrukcja gettowego mostu nad Chłodną w Warszawie. Figura świadka to parawan pozwalający nie widzieć istoty sprawy. Kilka kroków dalej dyżurowali szmalcownicy dybiący na Żydów próbujących ucieczki przez gmach sądów na Lesznie. I tak dzień w dzień. Przez cały okres istnienia getta.

Większość z około 600 gett na terenie okupowanej Polski posiadała ogrodzenia prowizoryczne albo w ogóle niczym nie była ogrodzona, a ludzie w środku żyli w tak samo ekstremalnych warunkach, jak gdyby byli za murami, które zresztą nie były szczelne. Sens tej informacji nie przebija się do świadomości. Czym jest w takim razie to współczucie, jeśli nie zasłoną dymną i formą narcyzmu? Inscenizacja i kontemplacja własnego współczucia zapewnia dobre samopoczucie, to pewne. Tylko że współczucie, które nie powoduje refleksji i zmiany, nie jest ofiarom do niczego potrzebne. Jest na nie poza tym za późno. Czas minął. Teraz pora na rewizję i rewolucję kultury. I nie mam tu na myśli obecnej rewolucji konserwatywnej, która jest de facto odrodzeniem narodowo-radykalnym.

TŻ: Stawianie siebie w pozycji współczujących świadków ma jeszcze jedną konsekwencję. Kiedy Żydzi zaczynają mówić, że może było nie tak, żywo doświadczane utożsamienie własnego współczucia z postawami Polaków w czasie wojny bardzo łatwo zamienia się w oskarżenie o niesprawiedliwe posądzenia i niewdzięczność. No bo do czego to podobne: my współczujemy, tyle dla nich zrobiliśmy, a oni…

Włącza się stereotyp niewdzięcznego Żyda?
EJ: Tak. Socjalizacja w Polsce kształtuje taki typ osobowości, że wszystko, co narusza etniczno-religijny narcyzm zbiorowy, nie dociera do świadomości i wrażliwości. A jeśli dociera, budzi agresję. Mówią o tym raporty organizacji pozarządowych, którymi Ministerstwo Edukacji nie interesuje się od lat, niezależnie od aktualnych barw politycznych.

TŻ: Pasikowski w „Pokłosiu” pokazał, że historia, którą opisujemy jako konflikt międzygrupowy, tak naprawdę rozgrywa się tylko między nami, wewnątrz grupy dominującej. We wspólnocie, w której wszyscy wszystko wiedzą i pamiętają, ale nikt o tym nie mówi. A gdy pojawia się ktoś, kto próbuje coś z tym zrobić, budzi agresję. Pasikowskiemu udało się opisać mechanizm, wyjaśnić, jak to działa. To grupa większościowa wytwarza obcego, żeby wyładować na nim agresję.

To zaczyna układać się w odpowiedź na pytanie, jak jest możliwy antysemityzm w kraju bez Żydów. Martwi zagrażają bardziej niż żywi?
TŻ: Zagrażają naszemu autowizerunkowi. Polska buduje swoją tożsamość na niewinnym cierpieniu, bohaterstwie i poczuciu bycia ofiarą. Trupy, które wypadają z szafy, stają się śmiertelnymi wrogami wspólnoty. Zagraża nam wyobrażony Żyd, który mówi: nie byliście idealni, a może nawet byliście po stronie zbrodniarzy. Nawet jak uda się tego upiora uciszyć, i tak nie da nam spokoju nasza własna pamięć.

Wolimy sobie filosemicko wyprodukować „dobrego Żyda”, który nas rozgrzeszy.
EJ: Dzięki czemu obok „dobrego Żyda” uzyskujemy „niewinnego Polaka”, który Żyda kocha i gości w kraju bez stosów, następnie zaś ratuje od niechybnej śmierci, która wcale nie byłaby taka niechybna, gdyby ręki do tego nie przyłożył. Ale za mówienie głośno o tym ostatnim będą groziły trzy lata więzienia.

Przystępując kilka lat temu do pracy nad książką o filosemickiej przemocy, widzieliśmy, że dzieje się coś złego, ale nie sądziliśmy, że wrócimy do poziomu zakłamania z roku 1943 czy 1968. Że po Jedwabnem stara opowieść nic nie straci na atrakcyjności. Ten regres nie nastąpił z dnia na dzień i nie spowodowała go jedna partia polityczna, a tym bardziej jakiś polityczny folklor czy plankton.

Czy to, co dziś się dzieje wokół polityki historycznej, to odpowiedź na zagrożenie autowizerunku?
EJ: Tak. To efekt paniki wizerunkowej, która jest paniką moralną tak naprawdę. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie polski kontekst Zagłady. Od lat trwają usiłowania, podejmowane często ponad podziałami, by ten kontekst unieszkodliwić. Próbuje się tłumaczyć, że przemoc wobec Żydów była wynikiem anomii. Próbuje się dosztukować do Zagłady martyrologiczną symetrię metodą przerabiania na ludobójstwo kolejnych tragedii. Z Katyniem się nie udało, ale z Wołyniem już poszło gładko.

Próbuje się racjonalizacji opartej na micie żydokomuny. To pozwala wierzyć, że polskie postawy i zachowania w czasie Zagłady były częścią konfliktu międzygrupowego, a żydowska agresja była wcześniejsza i nie ustała wraz z wojną. Systemowej walki z antysemityzmem i edukacji antydyskryminacyjnej jak nie było, tak nie ma. Robi się za to coraz bardziej niebezpiecznie. Trudno patrzeć spokojnie na to, co jako kultura i społeczeństwo zrobiliśmy z naszą wolnością.

TŻ: Patriotyczna tożsamość nastawiona na obronę autowizerunku to pułapka, która nie pozwala na zmianę i realne rozwiązanie naszych problemów. Uniemożliwia autorefleksję i blokuje próby stworzenia egalitarnego społeczeństwa. Ten, kto zmienia swój świat, ma poczucie autonomii i sprawczości. Wie, kim jest i czego chce. O „polityce wstydu” nie bez powodu mówią ci, którzy niczego nie chcą zmienić. Problem w tym, że w tym zaklętym kręgu kręcimy się wszyscy, nie tylko nacjonalistyczna prawica. Pole symboliczne jest wspólne. Dopóki liberalne centrum nie uświadomi sobie tego, nic się nie zmieni. Żeby uchwycić problem, musimy zrezygnować z panicznej troski o autowizerunek. Inaczej będziemy bezsilni.

rozmawiała Joanna Podgórska

***

Dr Tomasz Żukowski, historyk literatury. Pracuje w Instytucie Badań Literackich PAN. Zajmuje się problemami dyskursu publicznego w Polsce. Interesuje się funkcjami obrazów Żyda i ich rolą w definiowaniu polskiej tożsamości oraz narracjami o PRL po 1989 r. Autor książki „Obrazy Chrystusa w twórczości Aleksandra Wata i Tadeusza Różewicza” (2014).

Dr Elżbieta Janicka, historyczka literatury, fotografka. Pracuje w Instytucie Slawistyki PAN. Bada wzory kultury, narracje oraz fantazmaty fundujące społeczno-kulturową prawomocność przemocy i wykluczenia. Autorka książek „Sztuka czy naród? Monografia pisarska Andrzeja Trzebińskiego” (2006) oraz „Festung Warschau” (2011).

Polityka 43.2016 (3082) z dnia 18.10.2016; Społeczeństwo; s. 35
Oryginalny tytuł tekstu: "Sobie współczując"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną