Ministerstwo Rozwoju chce klas o profilu call center. Po co uczniom nauka obsługi klientów?
Teraz tylko przychylna opinia Ministerstwa Edukacji Narodowej i tuż po 8-klasowych szkołach uczniowie będą mogli nauczyć się sprawnie, choć nie w cztery oczy, obsługiwać klientów.
Pomysłodawca utworzenia takich klas, Stowarzyszenie Marketingu Bezpośredniego, zapewnia, że absolwenci z tytułem technika call center zrewolucjonizują polski rynek. Czyli trafią do przeszklonych boksów z wiedzą m.in. na temat ochrony danych osobowych, BHP, informatyki i technik pracy ze stresem.
Ale nikt nie będzie wymagał, aby pochylali się wyłącznie nad skutecznym i zgodnym z prawem wciskaniem ludziom produktów albo usług. Będą też uczyć się języków obcych, matematyki, chemii i innych przedmiotów przewidzianych przez MEN. Czyli sformatowani pod kątem call center, zachowają swój ludzki rys. Aby w razie niepowodzenia w szklanych boksach mogli poszukać czegoś innego. Czyli dać zarobić kolejnym specom od edukacji.
Co nastolatki sądzą o pomyśle klas call center?
Zanim usiadłam do pisania tego komentarza, zadzwoniłam do kilkorga znajomych nastolatków. Opowiedziałam im o pomyśle stworzenia klas call center i oczekiwałam salw śmiechu albo przynajmniej zdumienia. Nikt się nie śmiał. Nikt nie był zdziwiony. – No, chyba wiedzą, co robią – powiedział jeden. – Mogę tam pójść, a potem się zobaczy – stwierdził drugi. – Dobry pomysł. Na wstępie można zapunktować przed przyszłym pracodawcą – powiedział trzeci.
Już to kiedyś słyszałam. Kilka lat temu w podupadającym miasteczku na ścianie wschodniej ruszyły klasa o profilu policyjnym, celnym i wojskowym. W programie znalazły się zajęcia z musztry, wycieczki do przejścia granicznego, obozy przetrwania. Wszystko po to, aby – jak przekonywał dyrektor liceum – dzieciaki miały łatwiejszy dostęp do pracy w wymarzonych, bo dających pewne zatrudnienie służbach mundurowych.
Dzieciaki uwierzyły. Przez cały rok w wybrane dni tygodnia chodziły w mundurach z demobilu, zakładały maski pegaz, uczyły się zasad musztry. Niestety, już pierwszy rocznik absolwentów zorientował się, że obietnice nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. W wojsku, służbach celnych czy policji nikt im niczego nie ułatwiał. Nie byli, jak ich przekonywano przed rozpoczęciem nauki, traktowani wyjątkowo. Musieli przejść taką samą procedurę, skończyć te same szkolenia czy studia, jak ich rówieśnicy z cywilną przeszłością szkolną.
Klasy wojskowe też poniosły porażkę
Historia z klasami call center to odwrócenie historii z klasami wojskowymi z pogranicza. Wydaje się, że wirtualna obsługa klienta ma przyszłość, a dzieciaki, które dostaną tytuł technika call center, z łatwością znajdą pracę. Ale czy takie formatowanie ułatwi im życie? Czy nie zatrzyma ich w jednym miejscu, odcinając drogę awansu nawet na poziomie samego call center? Innymi słowy, czy szykując już nastoletnie dzieci na sprawnych, choć wyszkolonych tylko w jednym kierunku sprzedawców, nie robimy im krzywdy? Nie obiecujemy zbyt wiele? Nie oszukujemy?
Boję się, że tak. Boję się też, że firmy, które dostaną wykształconych techników obsługi klienta, błyskawicznie zwolnią się z obowiązku dokształcania pracowników. Na razie muszą to robić własnym sumptem. Oszczędzą, kiedy państwo weźmie na siebie obowiązek ich szkolenia.
Dzięki państwu dostaną też – jak emocjonalnie komentuje jeden z czytelników informującego o pomyśle powstania klas call center portalu dziennik.pl – „gotowych, tańszych w utrzymaniu i w pełni wykwalifikowanych niewolników”.
Bo przecież, jakkolwiek to obudować w obcobrzmiące słowa, ci z call center są po to, żeby zarabiać pieniądze dla tych, którzy siedzą kilka albo kilkadziesiąt pięter wyżej. Dawne dzieciaki – dziś dwudziestoparolatkowie – z klas mundurowych w szkole na pograniczu już o tym wiedzą. Większość pracuje fizycznie w Holandii, nikomu z kilkuset absolwentów nie udało się dostać pracy w służbach mundurowych. Jeden z nich powiedział mi ostatnio: – Jedyne, czego się nauczyłem w szkole, to nikomu nie ufać.