Ruszył proces Ewy Tylman. A od mediów, które go transmitują, dostajemy igrzyska
Proces jest jawny, po to aby – jak prosił ministra Zbigniewa Ziobrę ojciec Ewy Tylman – „cała prawda ujrzała światło dzienne”.
Po pierwszym dniu procesu, transmitowanym z trzyminutowym opóźnieniem przez największe stacje telewizyjne, faktycznie tak się stało. Tyle że to prawda o polskich mediach i nas samych, a nie o tym, co naprawdę stało się w feralną listopadową noc 2015 roku.
Cóż więc dostaliśmy od mediów, głównie narodowych, które nie poradziły sobie z cyfrowym wymazaniem niektórych danych? Współczesne igrzyska. Dużo emocji, sensację, namiastkę kary, ale przede wszystkim pewność, że polskim sądom my, Polacy, musimy patrzeć na ręce. Inaczej wydadzą zły werdykt. Ale po kolei.
TVP nie wygłuszyła nazwisk oskarżonego i jego bliskich
Jeszcze przed rozpoczęciem transmisji uczestniczyliśmy w polowaniu na łzy i wściekłość, czyli razem z kamerą uganialiśmy się za członkami rodziny Ewy Tylman. A potem dopadła nas pornografia sądowa, czyli ujawnienie tzw. danych wrażliwych. Czyli – w czym przodowała TVP Info – nieumiejętne zagłuszenie nazwiska oskarżonego, danych partnera i byłej partnerki.
Nie oszczędzono nam nawet szczegółów z jego życia seksualnego, czyli orientacji seksualnej i częstotliwości stosunków płciowych. Usłyszeliśmy też nazwiska funkcjonariuszy pracujących przy sprawie, imiona kolegów i koleżanek Ewy Tylman. Wiemy też, że jej chłopak – co miała powiedzieć oskarżonemu w tajemnicy kilka godzin przed śmiercią – pracował w ABW. A ona namiętnie paliła papierosy, piła piwo i shoty z tequili i kilka razy spadła z krzesła barowego.
Dostaliśmy też, przerywany z powodu kłopotów technicznych, eksperyment procesowy, czyli niewyraźny zapis odtworzonej przez prokuraturę ostatniej drogi Adama i Ewy.